piątek, 17 marca 2017

Ferdydurke - Dźwiedź



"Ferdydurke" - Witold Gombrowicz

Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba! - stałem się więc częścią społeczności, którą tworzą istoty trąboidalne.

Nie ma co ukrywać, że w szkole nie chciałem nawet patrzeć na tę książkę – już nawet podejrzanie brzmiący tytuł mnie odrzucał. A teraz przeczytałem. W prawdzie dlatego, że dostałem takie wyzwanie, ale zupełnie tego nie żałuję i po pewnym czasie wiem, że przeczytam ją ponownie. Na początku, zarówno w trakcie czytania, jak i po, nie wiedziałem jakoś specjalnie, o co autorowi chodzi w powieści. Oczywiście miałem pewne teorie, których już nawet nie pamiętam, ale były one na tyle niestabilne, że w poprzedniej „recenzji” wolałem o nich nie wspominać. Odnosiłem też wrażenie, że Gombrowicz bardzo czepiał się nowoczesności, tak jakby nie akceptował zmian, które nadchodzą – czy też nadeszły – wraz z nowym pokoleniem. Jeśli się nad tym zastanowić, to przecież ja sam (i nie tylko ja) w wielu przypadkach nowoczesności bardzo nie akceptuje tak samo, jak w przypadku nowoczesności Zuty, do której autor się przyczepił. Taka z resztą kolej rzeczy, że starsze pokolenia nie akceptują zmian nadchodzących wraz z młodymi. Być może powodem tego jest to, że ta ich nowoczesność, te nowoczesne zmiany na samym początku są bardzo krzykliwe, przerysowane, tak bardzo wyolbrzymione. Kiedy już zostaną zauważone, skrytykowane i niezaakceptowane, schodzą z tonu, przyjmując bardziej wyrafinowaną postać, którą zaczynają akceptować nawet starsi. No tak, ale nie miałem rozpisywać się na temat konfliktów pokoleń… 

Kontynuując więc, autor również – słusznie z resztą – podkreślił doskonale rolę szkoły. Chodzi o sytuację na języku polskim, kiedy to Gałkiewicz otrzymał „pałkę” (a może prawie otrzymał? – nie pamiętam) za odmienne zdanie odnośnie twórczości Słowackiego. Bo przecież skoro szkoła uczy, że Słowackiego poezja była wspaniała, to każdy uczeń musi tak uważać. Zatem wielką rolą szkoły, przedstawioną przez Gombrowicza, jest zwyczajne ogłupianie. Z czym zgadzam się w dużej mierze. 

Szkoła szkołą, ale Łydki! Piękne, wspaniałe, zgrabne, takie gładkie i porywające wzrok łydki! Cóż, wychodzi na to, że pensjonarka miała nadzwyczajnie arcyzgrabne nóżki. Nie wiem dlaczego autor najwięcej uwagi poświęcił właśnie tej części nóg pensjonarki, a nie np. stopom, które przecież są tak bardzo ciekawsze niż łydki… W każdym razie, zrobił to dobrze. 

Tuż po przeczytaniu książki nie zwróciłem na to większej uwagi, ale teraz wiem, że to był dość ważny i ciekawy wątek. Mianowicie, chodzi o gęby, do których autor wciąż wracał. Faktycznie tak jest, że człowiek ma nieskończoną ilość gąb. W każdej sytuacji, dla każdej osoby ma przygotowaną inną gębę i choćby chciał zawsze używać tej jednej, to nie jest w stanie tego zrobić. Myślę, że to przez to, że jesteśmy tak skonstruowani. Po prostu będziemy zupełnie inni w gronie przyjaciół niż w gronie rodziny. Inaczej będziemy się zachowywać w obecności jednej osoby, jak i każdej innej, niż w obecności kilku osób, nawet tak samo bliskich. Czasami te gęby są do siebie bardzo podobne, nieznacznie tylko się różniące, ale jednak.

Nie sposób wspomnieć o formie, bo kto czytał ten wie, w jaki sposób Gombrowicz napisał „Ferdydurke”. Genialnie manipulował słowem, aż do tego stopnia, że mogło to sprawiać wręcz frustrację podczas czytania. Z czasem jednak takie zabiegi się docenia. I wiem, że "Ferdydurke", to nie będzie moja ostatnia znajomość z panem W.G. 

Czy polecam? Książka napisana jest w ciężki sposób, momentami nawet męczący i niezrozumiały. Myślę jednak, że warto przeczytać, chociażby po to by samemu pogimnastykować się nad tym co tam Gombrowicz miał na myśli. A może on tylko sobie zadrwił z czytelników?

Dźwiedź

Harry Potter i Przeklęte Dziecko - Woocash

"Harry Potter i Przeklęte Dziecko" - J. K. Rowling, Jack Thorne i inni

Pięć lat minęło, od kiedy w kinach pojawiła się ekranizacja "Insygniów Śmierci", a my pożegnaliśmy świat Harry'ego Pottera. Gorzkie to było rozstanie, szczególnie dla takich jak ja, dla których przygody młodego czarodzieja były ważną częścią dzieciństwa. Teraz, po latach, autorka postanowiła dać nam kontynuację, abyśmy mogli obudzić w sobie dziecko i przeżyć to jeszcze raz. Szlachetny zamiar miała pani Rowling, jednak dobrymi chęciami... wiadomo. 

Znacie to uczucie, kiedy drogi wasze i waszych przyjaciół się rozchodzą, a gdy ich spotykacie po dłuższym czasie okazują się być zupełnie innymi ludźmi i już ich praktycznie nie znacie? Podobnie jest z tą książką. 

Wracamy do Harry'ego, który jest urzędnikiem w Ministerstwie Magii, a także mężem i ojcem, zmagającym się już nie z siłami ciemności, a z trudami życia codziennego. Jego niezbyt ciepła relacja z synem Albusem owocuje nieodpowiedzialnymi eksperymentami młodego Pottera ze zmieniaczami czasu. Oczywiście, kiedy młodzi zaczynają broić, stara gwardia w składzie Harry-Ron-Hermiona-Draco (tak, ten Draco) musi wziąć sprawy w swoje ręce i jak za dawnych lat uratować świat. Brzmi to naprawdę fajnie, ale zapał powoli zmienia się z każdą stroną w lekkie rozczarowanie.

Po pierwsze, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że twórcy poszli na łatwiznę wydając scenariusz. Rowling mogła to równie dobrze przerobić na powieść, książka w formie dramatu, z podziałem na role, etc. moim zdaniem kompletnie nie pasuje do tej serii.

Drugim problemem są głupotki fabularne i postacie. Szczególnie niezbyt bystry, za to denerwujący Albus. Serio, Harry w jego wieku wykazywał się dość sporą inteligencją, był wszechstronnie utalentowany (chyba można tak powiedzieć) i pozostawał przy tym skromny. Natomiast Albus od początku mnie denerwował - "Mój ojciec jest taki zły, ma krew na rękach, cofnę się w czasie, żeby naprawić jego błędy, co się może stać". Nawiasem mówiąc, motyw braku zrozumienia między rodzicem a dzieckiem jest już dość mocno oklepany. Ron Weasley, który zawsze potrafił rozładować napięcie, miał ciekawe poczucie humoru, teraz stara się na siłę być Fredem i Georgem, co mu nie wychodzi. Rzuca na prawo i lewo rubaszne żarty w stylu grubego wujka z wąsem (chyba każdy ma takiego w rodzinie). No i perełka - czarny charakter. Nie będę się rozpisywać na jego temat, bo nie chcę zdradzić szczegółów fabuły, powiem tylko, że srogo się rozczarowałem.

Daję pięć gwiazdek, bo mimo wszystko nie żałuję, że przeczytałem tę kontynuację. Zajrzałem na chwilę do starych znajomych, wypiłem kufel kremowego piwa, powspominałem stare czasy i wyszedłem, tym razem bez żalu. Wizyta trwała krótko, bo książkę czyta się w parę godzin. Nie chcę zniechęcić fanów Pottera, przeczytajcie i sami oceńcie. Ja jednak nie zamierzam do tej części wracać. Dobrze przynajmniej, że zawsze mogę odświeżyć sobie poprzednie.

Woocash

Miecz Przeznaczenia - Dźwiedź

"Miecz Przeznaczenia" - Andrzej Sapkowski

Nie będę się rozwodził nad tą książką, a konkretnie tą częścią, bo zwyczajnie nie mam nad czym… Muszę przyznać, że ta część była lepsza od poprzedniej, bo opowiadania były dłuższe i jakoś to wszystko bardziej się trzymało kupy, ale wciąż jestem zawiedziony. Tyle przychylnych opinii na temat całej sagi słyszałem, a tu takie zdziwienie. Dlatego więc, napiszę tylko kilka zdań, a jak skończę całego „Wiedźmina”, spróbuję napisać coś więcej. 

W „Mieczu Przeznaczenia” najciekawsze jest opowiadanie, o tym samym tytule oraz powiązany z nim koniec książki - chodzi oczywiście o sprawę z Ciri. Poza tym to taka wielka berbelucha.

Nie powstrzymam się przed napisaniem o samym Geralcie…. Po dwóch tomach i bardzo wielu wątkach myślę, że trochę go już poznałem i nawet próbowałem zrozumieć, ale zwyczajnie mnie drażni. Często słyszę same "ochy i achy" na jego temat. Że to jest świetna postać, wręcz idealna, taki powinien być właśnie wiedźmin – gówno prawda. W wielu sytuacjach był bardzo przewidywalny, denerwujący, niezdecydowany, czasami gorzej jak z dzieckiem, co ja z resztą będę się rozwodził. Ostatecznie mam do niego neutralne nastawienie. Ale pozostanę przy tym, że momentami Geralt z Rivii sam nie wie czego chce i dość często - jak na wiedźmina, jego zachowania są nielogiczne. Pod tym względem zdecydowanie przerasta go jakże piękna Yennefer, a nawet Essi jest od niego bardziej wyraźna, konkretna, mimo iż jest kobietą. Podobnie jest z Jaskrem - może i nie jest on wybitnie waleczny, ale przynajmniej wie, czego chce - pochędożyć i napić się oczywiście. Być może, że jest to tylko wrażenie spowodowane opowiadaniami i we właściwym cyklu Geralt się ogarnie.

Dźwiedź

Pięćdziesiąt Twarzy Greya - Woocash


"Pięćdziesiąt Twarzy Greya" - E.L. James

Przebrnięcie przez tę książkę było dla mnie mordęgą, ale jako że mam zwyczaj czytania "na stolarza", czyli od deski do deski, postanowiłem nie przerywać lektury i dotrwać do końca. Teraz mogę oficjalnie powiedzieć, że jest to najgorsza książka, jaką w życiu czytałem. A nie jestem wcale bardzo wybrednym czytelnikiem, chociażby "igrzyska śmierci" oceniłem wysoko. Zawsze szukam w książkach jakichś pozytywów, ale tym razem, mimo szczerych chęci, ich nie znalazłem.

Bohaterowie są lekko mówiąc denerwujący, z Anastasią na czele. Jej zafascynowanie Christianem podkreślane przy każdej okazji wychodziło mi bokiem, a z tytułowego Greya autorka na siłę starała się zrobić tajemniczego, pokrzywdzonego przez los ekscentryka. Styl literacki E.L. James pozostawia wiele do życzenia, "fabuła" zaś skupia się przede wszystkim na uprawianiu seksu, rozmawianiu o seksie lub myśleniu o seksie.

Odczułem niewysłowioną ulgę, kiedy skończyłem ten tom i niech mnie ręka boska broni przed sięgnięciem po kolejne.

Woocash

Bractwo Czystej Krwi - Dźwiedź


"Bractwo Czystej Krwi" - Terry Goodkind

Genialna powieść fantasty Terry’ego Goodkind’a pt. Bractwo Czystej Krwi, stanowi trzecią część serii Miecz Prawdy. Do pierwszej części przekonał mnie mój dobry znajomy. Mimo, iż miałem pewne wątpliwości co do gatunku i wyszukanego tytułu, zdecydowałem się na lekturę, a co ważniejsze nie zawiodłem się na niej i bez wahania sięgnąłem po kolejne tomy. Autor stworzył niesamowitą, absorbującą historię pełną intrygujących wątków. 

Zaczynając czytać książkę zastanawiałem się czym zaskoczy mnie pisarz tym razem. Wiedziałem już, że główny bohater Richard, będący niedoświadczonym magiem, wraz ze swoją ukochaną Khalan Amnel, wtrącił w zaświaty okrutnego Rahla Posępnego i scalił zasłonę trzymającą Opiekuna. Wydawało by się więc, że w życiu chłopaka nareszcie zapanuje spokój. Niestety okazało się, że los miał dla niego przygotowane zupełnie inne plany. Otóż, pojawił się nowy i równie potężny wróg Imperialny Ład, pragnący przejąć władzę nad całymi Midlandami. Na domiar złego, po stronie najeźdźcy staje tytułowe Bractwo Czystej Krwi, którego członkowie uważają wszystkich posiadających dar za sługusów Opiekuna, których trzeba wyeliminować w imię Stwórcy. Członkowie bractwa wbrew pozorom, są jednak mimowolnymi wykonawcami woli Sióstr Mroku, które z kolej oddają cześć Opiekunowi.

Pisarz nie ograniczył się do prostoty dialogów, choć parę razy zdarzyło się, że były one sztuczne. Ciekawe, barwne opisy doskonale oddają charakter świata, w którym rozgrywa się akcja, nie są jednak zbyt rozbudowane, co jest atutem. W książce jest sporo przemocy, krwawych i brutalnych walk, które jednak wydają się być nieodzowną częścią tej powieści. Goodkind w swoim dziele zawarł także wiele zabawnych wątków, które sprawią, że na twarzy każdego czytelnika pojawi się uśmiech. Osobiście, najbardziej podobały mi się utarczki słowne między Richardem a Mord-Sith, będące jego osobistą ochroną. Zdania zawierające niekiedy erotyczne zabarwienie, wypływające z ust tych morderczych kobiet, których wrodzoną cechą było okrucieństwo, dodawały książce specyficznej pikanterii i niepowtarzalnego uroku. Oczywiście jak każda książka i ta ma pewne wady. Irytowały mnie na przykład wstawki przypominające, oraz rozwój wydarzeń, który komplikował się przez większą część książki, ale w dosłownie kilku stronach pod koniec został wyjaśniony.

Bractwo Czystej Krwi jest jak dotąd najlepszą częścią serii i niewątpliwie już niedługo podejmę lekturę kolejnego tomu. Książka należy do gatunku fantasty, jednakże jest ona czymś więcej i zaspokoi każdego czytelnika. Rozbudowana i ekscytująca fabuła trzyma w ciągłym napięciu a niekiedy zmusza do refleksji i wywołuje burzę emocji, natomiast zabawne wątki w najmniej przewidywanym momencie powodują uśmiech na twarzy czytelnika. Powieść bez wątpienia spodoba się wszystkim, którzy mieli okazję czytać poprzednie części.

Dźwiedź

Zabić Drozda - Woocash


"Zabić Drozda" - Nelle Harper Lee


Już pierwsze rozdziały tej książki mnie kupiły. Potem było tylko lepiej, im dalej w las, tym bardziej dawałem się ponieść temu małomiasteczkowemu klimatowi. Wisienkę na torcie w tym wszystkim stanowi fakt, że cała historia opowiedziana została z perspektywy dziecka, dzięki czemu powieść przeniosła mnie w czasie podwójnie, bo i do lat 30' i do mojego własnego dzieciństwa. Dzięki pani Harper Lee mogłem znów spojrzeć na świat oczami podrostka, za co jestem jej bardzo wdzięczny.


O antyrasistowskim przesłaniu tej książki napisano i powiedziano chyba już wszystko, więc nie widzę potrzeby dorzucania swoich trzech groszy. Powiem tylko, że jeśli kiedykolwiek popadnę w tarapaty i będę musiał dochodzić swoich spraw w sądzie (odpukać), to chciałbym, żeby po mojej stronie stanął prawnik pokroju Atticusa Fincha. A zresztą, chciałbym w jakichkolwiek okolicznościach zaskarbić sobie przyjaźń takiej osoby.


"Drozdy nic nam nie czynią poza tym, że radują nas swoim śpiewem. Nie niszczą ogrodów, nie gnieżdżą się w szopach na kukurydzę, nie robią żadnej szkody, tylko śpiewają dla nas z głębi swoich ptasich serduszek. Dlatego właśnie grzechem jest zabić drozda."

Woocash

czwartek, 16 marca 2017

Więcej książek! Więcej Recenzji!


"… umysł zaś potrzebuje książek, podobnie jak miecz potrzebuje kamienia do ostrzenia, jeśli, oczywiście, ma zachować ostrość."
T. Lannister