wtorek, 12 stycznia 2016

Ranking top 20 - utwory z seriali - Woocash

Poniżej zamieszczam swój osobisty ranking top 20 muzycznych utworów z seriali. Wybierałem tylko spośród tych, które oglądałem, więc jeśli kogoś zdziwi brak jakiegoś motywu, może to oznaczać, że jeszcze danego serialu nie nadrobiłem. Przy czym podkreślam słowo „jeszcze”.


20. „JAG - Wojskowe Biuro Śledcze” / „JAG” (1995-2005)
Szczerze mówiąc nie pamiętam już nawet imion postaci z tego serialu, ale gdyby ktoś wybudził mnie z głębokiego snu i krzyknął „melodia z JAG-a!”, po sekundzie bez wahania bym ją zaintonował.

                                                                             

            
19. „Zbuntowany Anioł” / „Muneca Brava” (1998-1999)
A teraz przyznać się – kto nie oglądał „Zbuntowanego anioła”? Kto się nie kochał w Natalii Oreiro? Ci z was, którzy tego nie robili niech pierwsi rzucą kamienie. Mimo, że z tej piosenki potrafię zaśpiewać tylko jej tytuł, mam do niej spory sentyment i kiedy usłyszałem ją jakiś czas temu w radiu odkryłem, że nadal lubię jej słuchać.



18. „Zwariowane Melodie” / „Looney Tunes” (1929-1969)
 Puściłem sobie i od razu mimowolnie zacząłem nucić. Tworzenie tego rankingu nieoczekiwanie zamieniło się w powrót do dzieciństwa.



17. „Jaś Fasola” / „Mr. Bean” (1990-1995)
Wszyscy znają i kochają nieporadnego dżentelmena, Jasia Fasolę. Każdemu, kto słyszy ten opening przed oczami natychmiast pojawia się uśmiechnięty pan w niezmiennie tym samym garniturze, w jednej ręce dzierżący pluszowego misia Teddy’ego, zaś w drugiej kierownicę zielonego Mini.



16. „Strażnik Teksasu” / „Walker, Texas Ranger” (1993-2001)
Podobno Chuck Norris jest tak męski, że jego włosy na klacie mają włosy na klacie. Jak mogło zabraknąć wzoru męstwa z naszego dzieciństwa w tym zestawieniu?



15. “Power Rangers” / “Mighty Morphin Power Rangers” (1993-1996)
Goł goł pałer rendżers!
Współczesne dzieciaki mogą się zastanawiać co nas tak fascynowało w tandetnym serialu o nastoletnich wojownikach. Szczerze mówiąc sam nie wiem, nie zmienia to jednak faktu, że podobnie jak ten motyw stanowi on ważną część mojego dzieciństwa.



14. „Synowie Anarchii” / „Son sof Anarchy” (2008-2014)
Wiatr we włosach (i muchy w zębach), własna bestia na dwóch kołach oraz czarna kamizelka z logo klubu motocyklowego. Brzmi czadowo? Jeśli lubicie takie klimaty, to ten serial jest w sam raz dla was. Piosenka „This Life” wykonywana przez grupę Curtis Stigers & The Forest Rangers stanowi świetne otwarcie każdego odcinka.



13. „Wikingowie” / „Vikings” (2013-)
Topory w dłoń! Słuchając tego i ogladając “Wikingów” aż ma się ochotę zapuścić brodę i splądrować jakieś miasto. Polecam również zapoznać się z zespołem Wardruna, który tworzy nieziemską muzykę w nordyckich klimatach.



12. „Dragon Ball Z” (1989-1996)
Świadomie nie daję japońskiego oryginału, bowiem podobnie jak większość polskich fanów “Dragon Ball” wychowałem się na wersji z francuskim dubbingiem. Śmiem nawet twierdzić, że jest ona lepsza, bardziej emocjonująca od japońskiej, chociaż niewykluczone, że ogromny sentyment ma wpływ na moją ocenę.



11. „Czterej pancerni i pies” (1966-1970)
Tym razem coś z naszego podwórka. „Czterej pancerni i pies” są znani chyba każdemu Polakowi, a „deszcze niespokojne” są niemal jak hymn.



10. „Rodzina Soprano” / „The Sopranos” (1999-2007)
Jestem w trakcie oglądania „Rodziny Soprano” i już od pierwszego odcinka ten kawałek „rzucił mnie się na uszy” jak to śpiewał Jerzy Stuhr.



9. „Latający Cyrk Monty Pythona” / „Monty Python’s Flying Circus” (1969-1974)
„Liberty Bell march” to marsz wojskowy skomponowany w 1893 roku przez Johna Philipa Sousę. Zaś w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku grupa komików wykorzystała go jako czołówkę w swoim ociekającym brytyjskim humorem serialu „Latający cyrk Monty Pythona”. Szacunek i podziw, jakimi darzę Pythonów jest niemierzalny.



8. „Benny Hill” / „The Benny Hill  Show” (1969-1989)
Ten soundtrack pochodzący z serialu opowiadającego o przygodach niepoprawnego erotomana, Benny’ego Hilla, stał się ikoną muzyki komediowej i po dziś dzień jest często wykorzystywany. Już pierwsze nuty wywołują szeroki uśmiech na mojej twarzy.



7. „Świat według Bundych” / „Married… with Children”  (1987-1997)
Mimo, że „Świat według Bundych” zagościł na ekranach telewizorów w 1987 roku, to poniższą piosenkę Frank Sinatra wykonywał już w latach pięćdziesiątych. Co ciekawe, utwór ten rzadziej kojarzony jest z Sinatrą, a częściej z perypetiami zmęczonego życiem Ala Bundy’ego i jego niewdzięcznej rodziny. Czy to źle? Moim zdaniem nie, wielu ludzi bowiem (w tym ja) poznało go właśnie dzięki temu genialnemu sitcomowi.



6. „Doktor Who” / „Doctor Who” (2005-)
Tym razem nie daję openingu, ale utwór, który pojawia się po raz pierwszy w piątym sezonie i towarzyszy przygodom jedenastego wcielenia Doktora. Moim skromnym zdaniem „I Am the Doctor” zjada na śniadanie wszystkie inne kawałki z tego serialu. Zdaję sobie sprawę, że słowo „epicki” jest ostatnimi czasy powszechnie nadużywane, jednak chyba najbardziej pasuje do tego utworu.



5. „Fargo” (2014-)
Podobny sountrack znany jest fanom thrillerów już od 1996 roku, kiedy to bracia Coen wydali swój (nie bójmy się użyć tego słowa) legendarny film pod tym samym tytułem. Tutaj, w odświeżonej wersji ponownie wywołuje gęsią skórkę i daje obietnicę serialu na wysokim poziomie, która nawiasem mówiąc została spełniona z nawiązką.



4. „Gra o Tron” / „Game of Thrones” (2011-)
Gdy zaczynałem swoją przygodę w fantastycznej krainie Siedmiu Królestw, utwór z napisów początkowych dłużył mi się, chciałem jak najszybciej przejść do oglądania akcji. Nie minął jednak jeszcze pierwszy sezon, kiedy radykalnie zmieniłem swoje nastawienie i wręcz zacząłem żałować, że intro nie jest chociaż o połowę dłuższe.



3. „Z Archiwum X” / „The X Files” (1993-2002)
To intro obrosło już kultem i bezwarunkowo kojarzy się ze wszystkimi zjawiskami paranormalnymi. Tyle lat, a nadal wywołuje ciarki.

                                                                                 


2. „Detektyw” / „True Detective” (sezon 1) (2014)
Pierwszy sezon tego niezwykle klimatycznego serialu liczący 8 odcinków obejrzałem w jeden dzień, a poniższy utwór z miejsca zagościł w czołówce moich ulubionych serialowych kawałków. Bezbłędnie oddaje on gęstą atmosferę zagadek z przeszłości, wokół których skupia się akcja „Detektywa”.


1. „Miasteczko Twin Peaks” / „Twin Peaks” (1990-1991)
Nie mogło być inaczej. Czy można czuć sentyment do serialu, który obejrzało się niedawno? Gdybym jeszcze rok temu usłyszał to pytanie, odpowiedziałbym, że jest to uczucie zarezerwowane dla dzieł, które towarzyszą nam od lat. Zrewidowałem swój pogląd na ten temat, kiedy obejrzałem „Twin Peaks”. Zarówno sam serial, jak i genialny utwór Badalamentiego mają w sobie tak potężny ładunek emocjonalny, że wręcz nie sposób odpędzić rodzącego się w głębi duszy niewytłumaczalnego uczucia tęsknoty i nostalgii. Wielbię.




poniedziałek, 11 stycznia 2016

Oskar i pani Róża - Woocash, Dźwiedź

"Oskar i pani Róża" - Eric-Emmanuel Schmitt

Piękna, to trafne określenie tej książki, jak to ujął Woocash, ja natomiast bardziej skłonny jestem użyć słowa arcydzieło dla tej krótkiej, ale jakże wartościowej powieści, której autorem jest Eric-Emmanuel Schmitt. Książka trafiła w moje ręce zupełnie przypadkowo, właściwie dzięki bratu, który czytać ją musi jako lekturę. Zapytałem co czyta, więc pokazał mi okładkę - od razu skojarzyłem autora z książką „Przypadek Adolfa H.” Woocash z kolei, który również wcześniej czytał „Przypadek…” postanowił, że to nie może być jego jedyna książka tego autora i sięgnął po kolejną. Kiedy okazało się, że oboje przeczytaliśmy kolejną taką samą książkę, postanowiliśmy użyć wspólnych sił do napisania opinii o niej. Nie będziemy jednak skupiać się specjalnie na fabule, ale bardziej na problemach poruszanych przez autora.

Głównym i przez całą książkę obecnym tematem jest nieunikniona śmierć małego chłopca i choroba na którą cierpi, białaczka. Skoro powieść jest o śmierci, to wydawałoby się, że nie ma prawa być wesoła, a raczej przygnębiająca i smutna. Istotnie są poruszające momenty, ale są również takie, które wywołują uśmiech na twarzy czytelnika, czyli zazwyczaj proste postrzeganie niektórych spraw przez dziecko. Autor pokazuje nam, jak bardzo dorośli traktują temat śmierci jak temat tabu, że w tym przypadku to małe dzieci są bardziej dojrzałe od nas. Dziecko, które wie, że operacja mu nie pomogła i wie, że umrze, ma dystans do siebie. Potrafi mimo to bawić się, żartować, cieszyć się każdym dniem, który mu został, ale jednocześnie stawia sprawę jasno i godzi się ze śmiercią. Z dorosłymi jest tu zupełnie inaczej. Kiedy Oskar podejmuje temat śmierci, zapada grobowa cisza, bo nikt nie potrafi o tym mówić, zwłaszcza jego rodzice, u których traci przez to jakiekolwiek wsparcie.

Skoro już o rodzicach mowa, to warto wspomnieć, że ciekawie zarysowane zostały relacje między nimi, a Oskarem, przedstawione z perspektywy dziecka. Bohater zarzuca swym rodzicielom  traktowanie go z rezerwą od momentu, kiedy zdiagnozowano u niego chorobę. Uważa, że niepotrzebnie przejmują się zaistniałą sytuacją bardziej niż on, że traktują go tak, jakby już umarł, że niczego nie rozumieją. Nie raz podkreśla, że wręcz ich nienawidzi. Oczywiście w momencie, kiedy rodzice Oskara zrozumieli swój błąd dochodzi do pojednania. Jest to dla wielu cenna lekcja, aby osoby chore, lub dotknięte jakimkolwiek innym nieszczęściem traktować tak, jakby nic się nie stało. Nikt nie chce wzbudzać w innych litości, nie powinno więc nas dziwić rozdrażnienie osób, którym współczujemy, kiedy na każdym kroku dajemy im wyraz swojego ubolewania, zamiast normalnym zachowaniem pomóc im zapomnieć chociaż na chwilę o ich trudnej sytuacji. Tak więc wzorem do naśladowania w tym przypadku nie będą rodzice głównego bohatera, ani nawet sam Oskar (będący oczywiście wspaniałą postacią, lecz błędnie interpretującą intencje rodziców, które przecież nie są złe), ale pani Róża, występująca niemal w roli rodzica zastępczego i pokazująca jak w takiej sytuacji należy się zachowywać.

Oskar uważał panią Różę za przyjaciółkę, która była z resztą wolontariuszką i w tej sytuacji był to - swego rodzaju - jej obowiązek. Opowiadając o tym, jak była rzekomą zapaśniczką, sugerowała mu jak ma sobie radzić z całą sytuacją, tym samym w żaden sposób go nie ograniczając. Czy człowiek w jego położeniu nie powinien się zakochiwać? Wręcz przeciwnie! Pani Róża dała mu do zrozumienia, że wciągu tego krótkiego czasu życia, który mu pozostał może przeżyć życie lepiej, niż niejeden człowiek mający do dyspozycji „całe życie”. I tak Oskar w ciągu dwunastu dni przeżył sto dwadzieścia lat. Czy przegrał z chorobą? W żadnym wypadku nie! Zmarł dożywając bardzo późnej starości, jako spełniony człowiek.

Książka należy do bardzo niewielkiej liczby książek, które wzruszają i zmuszają do  głębokich refleksji. Stanowi ona doskonały przykład lektury, chociaż dla dziecka w 6 klasie szkoły podstawowej może być trochę nudna – wszystko z resztą zależy od nauczyciela. Niemniej jednak z pewnością należy do tych, które powinno się przeczytać jako dziecko i jako dorosły. Śmierć to bardzo trudny temat, a im jesteśmy starsi tym trudniejszy – paradoksalnie jednak na samą starość ze śmiercią w końcu się godzimy. Czytając warto zwrócić uwagę na to, że autor daje nam przepis na życie – powinniśmy korzystać z niego w pełni, ale jednocześnie cieszyć się, że je mamy. Książkę czyta się niezwykle lekko, bo i styl w jakim jest napisana, jest nieszczególny, co w tym przypadku jest całkowicie uzasadnione - narratorem jest dziecko. Obowiązkowa pozycja, to mało powiedziane.

Woocash i Dźwiedź

sobota, 9 stycznia 2016

"Metro 2033" - Woocash



"Metro 2033" - Dmitry Glukhovsky

Dmitry Glukhovsky w swym dziele „Metro 2033” opisuje postapokaliptyczną wizję świata w niedalekiej przyszłości. W wyniku wojny jądrowej życie na powierzchni ziemi stało się niemożliwe ze względu na wszechobecne promieniowanie. Przeżyli jedynie ci, którzy zdążyli schronić się pod ziemią. Jednym ze schronów skupiającym niedobitków ludzkości stała się potężna sieć moskiewskiego metra, gdzie opuszczone stacje posłużyły jako azyl dla ocalałych. Pozorna stabilizacja w postaci utworzenia mini państw obejmujących poszczególne stacje oraz rozwoju handlu między nimi zostaje zburzona po kilku latach podziemnego życia poprzez ujawnienie się typowej ludzkiej cechy, która spowodowała niemal całkowitą zagładę życia na planecie – żądzy władzy. Niepokojące zjawiska, takie jak odrodzenie się ideologii faszystowskich i komunistycznych, powstanie IV Rzeszy i nowego Związku Radzieckiego powodują wszczęcie poważnych konfliktów i zburzenie z trudem osiągniętej harmonii.


Na takim tle fabularnym poznajemy głównego bohatera - dwudziestoparoletniego Artema, który ma za zadanie wyruszyć w podróż po metrze niosąc ostrzeżenie o nowym zagrożeniu ze strony zmutowanych istot zamieszkujących powierzchnię, które zaatakowały jego ojczystą stację. Nieznający świata przed zagładą młody bohater w trakcie swej wędrówki spotyka ludzi mających różne poglądy na temat otaczającej ich rzeczywistości, staje się bogatszy o wiedzę dotyczącą ludzkiej natury. Powoli zaczyna kiełkować w nim poczucie bezsensowności jego misji. Artem staje przed dylematem, czy warto jest narażać się dla ratowania gatunku ludzkiego, który sam doprowadził do swojej zagłady i co więcej, nie wyciągnął żadnych wniosków z własnej historii. Wewnętrzny przełom bohatera następuje, gdy w specjalnym kombinezonie po raz pierwszy w życiu wychodzi na powierzchnię. Widok ogromnych budynków zniszczonej Moskwy ostatecznie utwierdza w nim przekonanie, że czas wielkiej cywilizacji człowieka bezpowrotnie przeminął.


Dmitry Glukhovsky zręcznie wplótł refleksje dotyczące ludzkiej egzystencji w wartką i intrygującą fabułę. Czasami wydaje się ona być dość naiwna i podczas lektury nie raz wyobrażałem sobie nieco inny rozwój niektórych wypadków. Autor wynagradza jednak czytelnikowi swe drobne potknięcia wciągającą bez reszty akcją i rozwiniętymi osobowościami poszczególnych bohaterów mających różne zdanie o dramatycznej sytuacji, w jakiej znalazła się ludzkość, co daje możliwość szerszego spojrzenia na stworzone przez pisarza uniwersum. Jedyny poważny zarzut, jaki można mieć do tego dzieła to brak wyjaśnienia okoliczności wybuchu wyżej wspomnianej wojny jądrowej. Mimo tego istotnego szkopułu, jako fan gatunku s-f czuję się ukontentowany lekturą „Metra 2033”. Książka zmusza do refleksji nad ludzką egzystencją i możliwymi zgubnymi skutkami rozwoju technologicznego.

Kreatywność skazanych

Dużo czasu, mnóstwo myśli, genialne pomysły


Izolacja więzienna należy do tych sytuacji, w których  czasu jest pod dostatkiem. Więźniowie, aby jakoś spożytkować ten czas, oddają się wielu różnym zajęciom. Jedni tworzą dzieła sztuki takie jak rzeźby, obrazy bądź inne rękodzieła, inni oddają się poezji. Są jednak osoby, które tworzą - może tu bardziej pasuje słowo „majstrują”, różne przedmioty techniczne do wszelkiego zastosowania. Zastanawialiście się jak osadzeni robią sobie tatuaże? Skąd mają niebezpieczne narzędzia? Oto odpowiedzi:

Na początek mój faworyt – „kolka”

Banalna wręcz konstrukcja. Taśma klejąca, która wszystko trzyma, długopis jako korpus, mały napęd elektryczny (1,5-3V), wkład z tuszem (od długopisu), igła i drut oraz przewody. Każdy w domu przy odrobinie cierpliwości i kreatywności (czego osadzonym nie brakuje) byłby w stanie zrobić takie urządzenie. Oczywiście posiadanie takiej maszynki do tatuaży w celi jest surowo zabronione. Przedmiot ten należy bowiem do przedmiotów niedozwolonych, tak samo jak zabronione jest wykonywanie tatuaży, zwłaszcza że jest to jeden ze sposobów na zarażenie się żółtaczką, wirusem HIV i innymi chorobami zakaźnymi. Po za tym, tatuaże są ściśle związane z subkulturą więzienną i w nich przejawia się również proces prizonizacji*.


"Proces prizonizacji to termin wprowadzony przez D. Clemmera na oznaczenie procesu asymilacji przez skazanego norm nieformalnie istniejącego kodeksu postępowania więźnia. Koncepcja prizonizacji oparta została na spostrzeżeniu, że skazany nabywa w miarę czasu trwania izolacji coraz większej wiedzy na temat specyficznych norm i wartości obowiązujących w społeczności więźniów i wykazuje coraz wyższy stopień ich przyswajania. Więzień uczy się specyficznych dla środowiska więziennego postaw i sposobów zachowania, rytuałów i zwyczajów dotyczących jedzenia, ubierania się, pracy czy odpoczynku, języka więziennego i sposobu zorganizowania zakładu karnego."[1]

Lutownica



Zaprezentowana lutownica, podobnie jak poprzednie urządzenie, należy do przedmiotów niedozwolonych Więźniowie zazwyczaj używają jej do naprawiania sprzętu RTV, ale też w celach jego modyfikowania, bądź do montowania zupełnie innego urządzenia służącego np. do komunikacji, co jest surowo niedozwolone. Wszelki sprzęt RTV jest zaplombowany przez pracowników działu łączności i informatyki, co ma na celu powstrzymanie przed próbami jego modyfikacji, w praktyce bywa jednak różnie.
Skonstruowana lutownica nie jest może cudem techniki, ale spełnia swoją rolę. Działanie jest proste: gaz z zapalniczki za pomocą wężyka i wkładu od długopisu poprowadzony jest do grotu zrobionego z miedzianego druta. Wystarczy pozwolić by gaz popłynął i podpaloną zapałką zapalić gaz wylatujący tuż przy grocie. Płomień ogrzeje miedziany grot, który osiągnie wystarczającą temperaturę do stopienia cyny.

Buzała, bloczek i lampka

Widoczne niżej przedmioty, są efektem nudy i raczej zbędne, ponieważ na siłę zastępują sprzęt, który jest dozwolony. 

W każdej celi znajduje się czajnik, w którym osadzeni mogą sobie zagotować wodę, mimo to kreatywność i chęć zabicia czasu zmusza ich do zmontowania „buzały”, czyli prostej grzałki, która składa się zazwyczaj z dwóch blaszek oddzielonej dielektrykiem (np. zapałki, ołówek, plastik) i przewodu. Nazwa „buzała” wzięła się od buzować, gdyż działanie grzałki powoduje natychmiastowe bulgotanie – wrzenie wody. Używanie „buzały” często prowadzi do zwarcia, skutkiem czego jest awaria obwodu elektrycznego na danym pawilonie.


Lampka, podobnie jak w przypadku grzałki, również jest wytworem kreatywnej wyobraźni osadzonych - każdy więzień musi mieć zapewnione oświetlenie zgodnie z KKW Art. 110. § 2. (…) Cele wyposaża się w odpowiedni sprzęt (…) a także oświetlenie odpowiednie do czytania i wykonywania pracy.


Bloczek służący do wykonywania ćwiczeń fizycznych, bez którego więźniowie również mogliby się obejść. Jego zrobienie i posiadanie tłumaczą tym, że ciężarkami, które mogą posiadać w celi, nie są w stanie wykonać ćwiczeń na niektóre partie mięśni.



Dłuto, "kosa" i klucz

Kolejne przedmioty, należą już do kategorii niebezpiecznych, zwłaszcza nóż nazywany w środowisku więziennym „kosą”. Dłuto często używane jest to do wykonania w ścianie niewielkiego otworu, w którym można schować wszelkie inne niedozwolone przedmioty. Kosa naturalnie używana jest do codziennych czynności takich jak krojenie, smarowanie chleba etc, ale zdarzają się przypadki, że osadzony używa ich w zamachach na życie współwięźnia, funkcjonariuszy ochrony, bądź innych osób. Nóż wykonany jest z wyszlifowanego kawałka blaszki.


Zgodnie z Rozporządzeniem Ministra Sprawiedliwości z dn. 31.10.2003 r. w sprawie sposobów ochrony jednostek administracyjnych SW, § 2.:  pkt. 30) przedmioty niebezpieczne - przedmioty, które mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa i porządku w jednostce organizacyjnej, w szczególności: broń palną i białą, amunicję, narzędzia do cięcia metalu, środki służące do obezwładniania, środki odurzające i substancje psychotropowe; 31) przedmioty niedozwolone - przedmioty, które mogą utrudniać prawidłowy tok postępowania karnego, w szczególności: sprzęt łączności i urządzenia techniczne służące do rejestrowania oraz odtwarzania informacji.

Rękodzieła

Więźniowie, poza tworzeniem wszelkich narzędzi i urządzeń, oddają się również sztuce, jak już wcześniej zostało o tym wspomniane. Poniżej przykład bukietu róż mieszczącego się w dłoni. Nie byłoby w tym nic niesamowitego, gdyby nie to, że został on wykonany w całości z chleba.  


Przedstawione przedmioty pochodzą z jednego Zakładu Karnego, w którym zostały one stworzone i zarekwirowane przez funkcjonariuszy, są zaledwie niewielkim odsetkiem tego co więźniowie potrafią sami wytworzyć. Ich kreatywność jest wręcz nieograniczona, o czym świadczą również wszelkie sposoby przemycania niedozwolonych przedmiotów i substancji. Zdjęcia niezwykle profesjonalne, jak i całość tekstu z wyłączeniem cytatów, to materiał własny. 

Dźwiedź



[1] http://www.karapozbawieniawolnosci.republika.pl/strona3.html - 09.01.2016r.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Seryjni mordercy - Dźwiedź


Seryjni mordercy - Arkadiusz Czerwiński, Kacper Gradoń


Zacznę od tytułu, który dla psychopaty jest nadto interesujący i już teraz mogę rzec, że to nie będzie jedyna taka pozycja na liście moich lektur. Książa odkryta dość dawno, ale przeczytana w lato 2015, głównie na potrzeby pracy licencjackiej, która z resztą ukierunkowana jest na akt morderstwa. 
Bez wątpienia jest to pozycja godna polecenia zarówno dla osób interesujących się tą tematyką, jak i dla osób, które chcą przeczytać "coś innego". Znajdziemy w niej różnego rodzaju analizy, rozważania problemu z pozycji różnych nauk (psychologia, psychiatria, socjologia), co bez wątpienia jest cenne dla studentów tych kierunków. 


Książka nie jest pisana trudnym językiem, chociaż w niektórych momentach przydaje się znajomość podstawowych pojęć z nauk humanistycznych.  Struktura książki jest bardzo schematyczna, co jest niezwykłym plusem- tu oczywiście znajdą się osoby, które powiedzą "że autor się nie wykazał". Owszem, dla osób, które książkę czytają z ciekawości i nie mają w tym jakiegoś większego celu nie będzie to atutem. Jednakże dla osób, które czytają książkę w celach naukowych jest to bardzo dużym ułatwieniem. Informacje są poukładane według pewnej kolejności, dzięki czemu łatwo można później do nich wrócić.

Ciekawą sprawą jest to, że podczas czytania, zwłaszcza części, w której są opisani poszczególni "bohaterowie", kilka razy przyłapałem się na zastanawianiu się, czy aby przypadkiem ja sam nie mam zadatków na mordercę. Oczywiście wykluczyłem w końcu taką możliwość, ale wiąże to się z tym, że prawie każdy opis mordercy przedstawia jego charakterystyczne nawyki i zachowania, a niektóre z nich zauważyłem u samego siebie. Prawda jest taka, że każdy z nas podczas czytania może znaleźć nawyk, który sam posiada. Nie oznacza to jednak, że będzie mordercą (chyba, że te nawyki pokrywają się w większości - wtedy zapraszam do psychologa). 

Na koniec jeszcze taka ciekawostka, że autorzy nawiązują do wielu filmów np. Milczenie owiec, Upadek czy też Siedem, z których zwłaszcza dwa pierwsze są na prawdę warte obejrzenia. Upadek przedstawia historię pewnego mężczyzny, który w wyniku niesprzyjających okoliczności zaczyna grozić bronią innym ludziom. Film pokazuje wręcz podręcznikowy przypadek zabójcy impulsywnego, czyli człowieka, który zaczyna zabijać pod wpływem chwili, jednego impulsu i robi to tak długo, aż ktoś go nie powstrzyma bądź nam się opamięta. Film nie jest krwawą jatką, bo też morderstw nie ma tam dużo, ale daje do myślenia. 



Wracając do książki uważam, że pozycja godna polecenia - bo co tu się rozpisywać? Jak ktoś podejrzewa, że będzie mordował, to po przeczytaniu tej książki może sobie postawić wstępną diagnozę. Dla osób szukających wiedzy w tym zakresie pozycja idealna. 

Dźwiedź

niedziela, 3 stycznia 2016

Resocjalizacja - kryzys i wątpliwości

Jak to jest z procesem resocjalizacji? Czy słusznie mówi się o jej nieistnieniu? A może to tylko tymczasowy kryzys?


Często można spotkać się z wątpliwościami dotyczącymi procesu resocjalizacji. Zwłaszcza studenci tej specjalności (bo głównie do nich kieruję poniższe treści) borykają się z dylematem, czy aby na pewno wybrali dobry kierunek. Jeśli zapytamy przypadkowe osoby co sądzą na ten temat, niejednokrotnie usłyszymy, że resocjalizacja nie istnieje - jak ktoś raz popełnił przestępstwo, zrobi to ponownie. Zanim zacznę analizować problem przybliżę, co pojęcie oznacza w praktyce.

Resocjalizacja jest procesem zindywidualizowanego oddziaływania na jednostkę, które ma na celu pomóc jej w powrocie do społeczeństwa i funkcjonowaniu w nim zgodnie z ogólnie przyjętymi normami. Innym zadaniem tego procesu, o którym warto pamiętać, jest izolowanie jednostki od społeczeństwa w celu jego ochrony przed jej destrukcyjnymi działaniami, ale często również w celu ochrony samej jednostki.

Nie trudno zauważyć, że jest to definicja podręcznikowa, ale przybliża najważniejsze aspekty resocjalizacji. Aby jednak odpowiedzieć na postawione pytanie, które z resztą należy do tej kategorii pytań, na które trudno dać jednoznaczną odpowiedź, należałoby się zastanowić jakie są wytyczne poprawnie przeprowadzonego procesu - bądź inaczej - co świadczy o tym, że jednostka została zresocjalizowana? Skupię się tu na osobach odbywających karę w zakładach karnych.

Otóż, jedni powiedzą, że resocjalizacja została poprawnie przeprowadzona, kiedy osoba po wyjściu na wolność: podejmuje pracę (jakąkolwiek); zakłada rodzinę (bądź odnawia kontakty z rodziną); zrywa całkowicie kontakty ze światem przestępczym; nie łamie ponownie prawa (nie staje się recydywistą); sama z siebie - z pobudek moralnych nie chce ponownie dopuszczać się przestępstwa. Zgodnie z tymi kilkoma wytycznymi można bez konsekwencji rzec, ze resocjalizacja nie istnieje – no, w każdym razie jest znikoma, ponieważ istnieje niewielki odsetek osób, które po wyjściu z więzienia podejmują wszystkie te kroki. Dla studenta pedagogiki resocjalizacyjnej jest to powód do załamania się i rzucenia studiów, ale do tego raczej nie namawiam.

O resocjalizacji mówi się również (i to najczęściej ma miejsce), kiedy osoba, która wyjdzie z zakładu karnego, już więcej do niego nie wróci. W takim wypadku można stwierdzić, ze proces resocjalizacji wywarł na jednostce pożądany efekt, tym samym, że resocjalizacja istnieje (inna już kwestia, że jednostka może być po prostu sprytniejsza i nie dać się złapać). Warto podkreślić w tym miejscu, że nie każdego da się zresocjalizować. To, czy resocjalizacja zadziała, czy dany program „rehabilitacyjny” wywrze pożądane efekty powrotu do społeczeństwa, przede wszystkim zależy od więźnia. Jeśli nie będzie miał zamiaru się poprawić, żaden program resocjalizacji penitencjarnej nie odniesie skutku.

Wypada także wspomnieć o wychowawcach, których zadaniem jest przeprowadzanie procesu resocjalizacji skazanych. H. Machel w swojej pracy pt Więzienie jako instytucja karna i resocjalizacyjna, przytacza przykład wzięty z własnego doświadczenia jako naczelnika więzienia: „kiedy niektórzy wychowawcy, najczęściej źle przygotowani profesjonalnie, nie uzyskiwali wyznaczonych celów resocjalizacyjnych, zwykle nie penetrowali stosownej literatury naukowej i nie szukali stosownych konsultacji, zawsze mówili, iż z tymi ludźmi nic już nie można zrobić. Zdarzało się jednak, że ich pesymizm nie był uzasadniony.”[1] Na podstawie tych słów można wysunąć wniosek, że niektórzy wychowawcy sami przyczyniają się do nieskuteczności procesu resocjalizacji. Postawa wedle, której z więźniami nie da się nic zrobić, z góry zakłada, że resocjalizacja nie istnieje. Dlatego też osoby takie powinny postawić sobie życiowe pytanie, czy aby na pewno nadają się do wykonywania tego zawodu. Każdy wychowawca jest bowiem pedagogiem, a każdy pedagog po odniesionej porażce powinien wysunąć stosowne wnioski i zaczerpnąć literatury by poszukać innych sposobów skutecznego działania.

Każda osoba, która aspiruje na stanowisko wychowawcy w zakładzie karnym powinna się zastanowić co chce osiągnąć poprzez resocjalizację skazanych. Tu dobrze zaznaczyć, że stawianie sobie na początku dużych wymagań może wiązać się z niespełnieniem i szybkim wypaleniem zawodowym. W pedagogice resocjalizacyjnej jest tak, że należy cieszyć się z małych efektów i posuwania się na przód małymi krokami. Weźmy na przykład młodzież z poprawczaków, jeśli założymy sobie, że na dziesięć osób tam umieszczonych wszystkie po wyjściu będą funkcjonowały w zgodzie ze społeczeństwem, wszelkimi zasadami i normami, możemy od razu liczyć się z porażką. O sukcesie można już mówić, kiedy na „dobrą drogę” wróci chociaż jedna osoba.

Na koniec chciałbym jeszcze przytoczyć problem dużej przepustowości i przeludnienia zakładów karnych, co jest czynnikiem bardzo obniżającym skuteczność oddziaływań resocjalizacyjnych. Często prowadzi to wręcz do odwrotnych skutków resocjalizacji - do rozwoju przestępczości. W wyniku przepełnienia, żadna instytucja karna nie jest w stanie należycie realizować swoich obowiązków, nawet tych określonych w regulaminach więziennych. Przeludnienie zakładów karnych wiąże się również z koniecznością odraczania wyroków, co niekoniecznie jest dobre dla społeczeństwa. Warto więc pomyśleć o wszelkich reformach i zmianach w systemie więziennictwa, co powinni mieć na uwadze już studenci i młodzi pracownicy tych instytucji.

Proces resocjalizacji z pewnością boryka się z kryzysem, który z resztą istnieje nie od dziś, nie jest to jednak powód, dla którego można stwierdzić, że resocjalizacja nie istnieje, czy też nie ma sensu. Resocjalizacja to nie tylko więzienie, czy próby oddziaływania na ludzi, to cały ogromny mechanizm i jeśli coś w nim nie działa, należy to naprawić – jak w zegarku. Nie wolno dopuścić, by kryzys sprawił, że zaczniemy odchodzić od resocjalizacji. Więzienie bez procesu „rehabilitacji”, jak napisał H. Machel: „stanie się wyłącznie przechowalnią społeczną odrzutu, którego istotną cechą będzie dalsza demoralizacja osadzonych i dalszy wzrost przestępczej recydywy. W takich więzieniach zbędny będzie specjalistyczny personel resocjalizacyjny, a zasadniczym jego celem będzie izolacja przestępców.”[2]

 Dźwiedź



[1] H. Machel, Więzienie jako instytucja karna i resocjalizacyjna, wyd. Arche, Gdańsk 2003, s. 40
[2] Tamże, s. 39

sobota, 2 stycznia 2016

Lot nad kukułczym gniazdem - Dźwiedź

Lot nad kukułczym gniazdem - Ken Kesey

Genialna i zaskakująca powieść amerykańskiego pisarza Kena Keseya, świetnie przedstawiająca realia panujące w ówczesnych szpitalach psychiatrycznych. Autor pisząc książkę odnosił się do własnych doświadczeń z czasów, kiedy był jeszcze studentem, brał on bowiem udział w badaniach nad środkami psychomimetycznymi, organizowanymi przez szpital psychiatryczny. Warto wspomnieć, że Lot nad kukułczym gniazdem, to debiut autora, uznany za klasyk literatury współczesnej już od pierwszego nakładu. 

Historia przedstawiona w utworze dociera do nas z perspektywy Wodza Bromdena, będącego półindianinem, który jak się okazuje, udaje głuchoniemego. W szpitalu znajduje się oczywiście nie bez powodu. Żyje w paranoi, ogarnięty przekonaniem, że cały świat to „kombinat” a szpital jest fabryką naprawiającą wadliwe elementy. Wydaje mu się, że otacza go gęsta mgła, dzięki której może uciec od rzeczywistości i poczuć się bezpiecznie. Warto tu wspomnieć, że za jego sprawą, kiedy przenosi się myślami w przeszłość do czasów dzieciństwa, autor pokazuje problem Indian, którzy nagminnie byli wysiedlani ze swoich ziem przez białych ludzi. Co ciekawe matka Bromdena była białą kobietą, jednak nie potrafiła przywyknąć do rytuałów i tradycyjnych obrzędów plemienia swojego męża. W trakcie lektury jesteśmy świadkami przemiany wewnętrznej Wodza za sprawą nowo przybyłego pacjenta McMurphiego, który z resztą jest głównym bohaterem powieści.
McMurphy to fenomen tej książki, jest jednocześnie bohaterem, jak i wielkim kanciarzem dla pozostałych pacjentów - jak na ironię - lepszym terapeutą niż ktokolwiek z personelu. Stanowi ogromne utrapienie dla Siostry Ratched, którą wciąż zaskakuje swoją bezczelnością i ekstrawagancją. W zasadzie sprawił, że cały szpital przewrócił się do góry nogami, łącznie z postawą większości pacjentów, dla których był swego rodzaju idolem. Trafił do szpitala na obserwację, nie mając stwierdzonej żadnej choroby psychicznej, ale jak się później okazuje, totalitarny ustrój psychiatryka stawia sprawy w zupełnie innym świetle. Autor powieści w pewnym momencie postanawia uświadomić czytelnika, jak to kiedyś dla krnąbrnych pacjentów stosowano m.in. zabiegi elektrowstrząsów i do tego celu oczywiście wykorzystuje McMurphiego i Wodza Bromdena. W trakcie lektury, poznajemy również inne zwyczaje panujące w ówczesnych szpitalach psychiatrycznych, w tym także przerażający zabieg lobotomii.

Czytając książkę warto zwrócić uwagę na już wspomniany przeze mnie totalitarny ustrój szpitala, którego organizację i funkcjonowanie  można przyrównać właśnie do państwa totalitarnego. Władzę pełni w nim często jedna osoba – jak w tym przypadku Siostra Ratched, a każdy kto próbuje się buntować zostaje unieszkodliwiony. Na myśl przychodzi tu książka pt. Rok 1984 Georga Orwella, w której akcja toczy się w państwie o skrajnie totalitarnym ustroju i podobnie jak tu, jej główny bohater buntuje się przeciwko władzy. Należy pamiętać, że Ken Kesey w książce pokazuje ówczesne realia, przed którymi współcześni psychiatrzy często próbują się bronić, bowiem nie są to wyssane z palca dyrdymały. Ciekawą bardzo sprawą jest sam tytuł książki, który oznacza tyle co „dokonać niemożliwego” i istotnie książka właśnie o tym jest.

Podczas lektury czytelnikowi towarzyszą różne uczucia, zwłaszcza zakończenie książki jest bardzo emocjonującym momentem. Oczywiście, każdy kto był tego ciekaw, może dowiedzieć się wreszcie jak to jest (było) w szpitalu psychiatrycznym. Muszę też zaznaczyć, że książka do lekkich raczej nie należy i od pierwszych stron należy uzbroić się w cierpliwość, ale dla wytrwałych z początku pozornie nieciekawa akcja przeradza się w zupełnie zaskakujący bieg wydarzeń. Zdecydowanie warta przeczytania.

Dźwiedź

Przypadek Adolfa H. - Dźwiedź

Przypadek Adolfa H. - Éric-Emmanuel Schmitt 

Przypadek Adolfa H., to jedna z książek zaproponowanych na potrzeby studenckiego Klubu Literackiego i gdyby nie to, prawdopodobnie bym jej nie przeczytał. A byłoby co stracić. Wprawdzie przez większość czasu książka mi się dłużyła, była często monotonna i mało absorbująca, ale jako całość jest naprawdę godną polecenia pozycją. Jej wyjątkowością jest to, że przedstawia podwójny portret Adolfa Hitlera. Tego prawdziwego, którego nie przyjęli do Akademii Sztuk Pięknych i alternatywnego, który się tam dostał. Historia obu postaci toczy się równolegle, więc możemy obserwować zmiany osobowości, na przestrzeni kolejnych lat ich życia.

Bardzo ciekawą sprawą jest to, że autor postarał się tak zmanipulować czytelnika, by ten utożsamił się z historycznym Adolfem Hitlerem, co uważam jest po prostu genialnym zabiegiem i jednocześnie najmocniejszą stroną tej książki. Czytelnik w pewnym momencie zadaje sobie pytanie, czy aby przypadkiem nie jestem zupełnie taki sam jak ten łajdak i zbrodniarz? Autor pokazuje w ten sposób, że Hitler jest nam bliski, że pomimo wszystkich popełnionych zbrodni był człowiekiem. Oczywiście w żaden sposób pisarz nie broni zbrodniarza, ale pokazuje, że kilka złych wyborów może katastrofalnie zmienić nas samych a czasami  bieg historii. Skoro mowa o historii, to chciałbym zauważyć, że alternatywna historia Hitlera, to nie są wyssane z palca dyrdymały. Autor bowiem zrobił tu kawał dobrej roboty. Poza analizami różnych dokumentów, podjął się wszelkich konsultacji z historykami. Być może, wydarzenia nie potoczyłyby się zupełnie tak jak w powieści, ale niezwykle prawdopodobne jest np. to, że istotnie nie doszłoby do II wojny światowej.

Czytając książkę praktycznie od początku rzuca się w oczy postawa obu postaci. Wydawałoby się, że ten prawdziwy Adolf to zadufany w sobie gbur, tymczasem było zupełnie odwrotnie. Był to zakompleksiony, nieśmiały człowieczek, w dodatku nieudacznik, w przeciwieństwie do alternatywnego Adolfa, który wciąż się wywyższał, był zapatrzony w siebie, uważał się za geniusza i nie znosił sprzeciwu. Oczywiście ta początkowa różnica postaci, to nadal świadomy zabieg autora, chcącego pokazać, ze nawet prosty i początkowo „normalny” człowiek może stać się tyranem.


Oceniając książkę pod kątem całości, śmiało można powiedzieć, że jest to pozycja naprawdę wartościowa. Znaleźć tu można trochę historii i psychologii, a całość treści w pewnym sensie można uznać za swego rodzaju rozważania filozoficzno-historyczne. Uważam nawet, że powieść była by świetna lekturą, bo każdy powinien ją przeczytać i to nie tyle ze względu na historię, do której się odnosi, ale ze względu na wartości jakie wskazuje. Gorąco polecam!

Dźwiedź