sobota, 1 października 2016

Podróże w filmach







Poniżej przedstawiam subiektywny ranking kilku filmów z motywem podróży. Każdy z nich z pewnością w jakiś sposób inspiruje do tego, by po prostu zostawić wszystko i wyruszyć w drogę. To, który najbardziej, jest sprawą bardzo indywidualną, bowiem każdy z filmów opowiada inną historię, skupia się na nieco innej stronie drogi. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że przedstawiona w każdym z nich podróż ma jakiś cel, mniej lub bardziej określony. Jak to napisał w swojej książce pewien bardzo znany polski pisarz, którego nazwiska nie muszę nawet przytaczać: „Cel jest na końcu każdej drogi.” Nie zawsze jest określony, czasami jest zupełnie niezrozumiały, innym razem podświadomy. 


Ranking, czy też bardziej słowo lista, by tutaj pasowało, nie powinien być traktowany na zasadzie „od najlepszego do najgorszego”. 


1. Into the Wild 


Film przedstawia historię młodego Christopher’a, któremu w zasadzie nie powinno niczego brakować. Wybitny uczeń, z wyróżnieniem ukończył uniwersytet, mógłby zacząć naprawdę perspektywiczną karierę. Co robi? Postanawia wszystko rzucić i autostopem wyruszyć w daleką podróż na Alaskę. Dla wielu taka postawa jest co najmniej dziwna, niezrozumiała. Okazuje się jednak, że pieniądze, wykształcenie, perspektywa na przyszłość to nie wszystko, co człowiekowi potrzebne jest do szczęścia. Czasami trzeba do wszystkiego nabrać dystansu, znaleźć się z dala od ludzi, wśród dzikiej natury. Bo gdzie indziej człowiek jest w stanie poczuć wolność? Film pokazuje, jak podróż zmienia spojrzenie człowieka, na otaczający go świat, jak sprawia, że człowiek czuje się wolny, z daleka od pędzącego niczym machina społeczeństwa. Na koniec dodam, że film ma całkiem przyjemną ścieżkę dźwiękową, której wykonawcą jest wokalista zespołu Pearl Jam, Eddie Vedder. Into the Wild to jego pierwszy solowy album studyjny. 


2. Prosta historia 


„Prosta historia”, to naprawdę prosta historia pewnego staruszka, który wiedząc, że jego czas na tym świecie się kończy, postanawia pojednać się z bratem. Niestety ten mieszka daleko, a staruszek nie ma pieniędzy, żeby zapłacić za podróż. Wpada na szalony pomysł, że pojedzie do niego kosiarką-traktorkiem, który z resztą również ma swoje lata. W miasteczku, którym mieszka, dowiadują się o tym sąsiedzi. Jak się można spodziewać, do całego przedsięwzięcia są sceptycznie nastawieni, mają wręcz pewność, że to się nie uda. Okazuje się, że po części mieli racje, bo już pierwszego dnia traktorek się psuje. Główny bohater oczywiście nie daje za wygraną i mimo przeciwności losu, niestrudzony wyrusza w drogę ponownie. Dodać tu należy, że jest dość poważnie chory. W drodze spotyka wielu ludzi, którzy uważają, że cała ta wyprawa to szaleństwo, doradzają mu powrót, jednak mimo to pomagają mu. Film z pewnością przywraca wiarę w ludzi, ale pokazuje również, że determinacja, wytrwałość i nieustępliwe dążenie do celu pozwala go osiągnąć. Zapomniałbym dodać, że dystans, który miał do przejechania ten miły staruszek wynosił około 500 km, a taki traktorek porusza się z prędkością około10 km/h. To też pokazuje, że podróż nie musi liczyć się z czasem. Dzieło – bo ten film zasługuje na to miano – zostało stworzone przez Davida Lyncha, bo któż inny mógłby z prostej historii stworzyć niezwykłą historię? A kiedy film tworzy David Lynch, to naturalnie nie może w nim zabraknąć muzyki świetnego kompozytora, jakim jest Angelo Badalamenti i jego genialnego utworu „Laurens Walking”. Znany również ze ścieżki dźwiękowej ponadczasowego serialu „Twin Peaks”. 


3. Wild 


Oglądałem już jakiś czas temu, więc nie pamiętam wielu szczegółów, ale film miał z pewnością melancholijny charakter, wprowadzający w zadumę. Przedstawia młodą kobietę, która z powodu gwałtownych zmian w życiu, postanawia wyruszyć w pieszą drogę, żeby odnaleźć własne ja. I jak się może zdawać, na początku wyprawy bohaterka nie jest pewna co do tego, dlaczego właściwie to robi. Poza celem, jakim jest pokonanie pieszego szlaku Pacific Crest Trail liczącego ponad 2000 mil okazuje się, że ta podróż to wspomniane odnalezienie własnego „ja”, zmierzenie się z własnymi myślami i oczywiście podjęcie pewnych decyzji. Film powstał na podstawie książki „Dzika droga. Jak odnalazłam siebie”, Cheryl Strayed i poza miłą dla oka blondynką (Reese Witherspoon) oferuje nam wspaniałe widoki północnej Ameryki. Jak w dwóch poprzednich, również w przypadku tego filmu warto zwrócić uwagę na ścieżkę dźwiękową, wśród której usłyszymy m.in. utwór „El condor pasa” Simon & Garfunkel oraz folkowy, szwedzki duet „First Aid Kt”. 


4. Choć goni nas czas 


W tym przypadku film ma już nieco inny charakter niż poprzednie trzy, niemniej wciąż mamy tu do czynienia z motywem podróży, jednak nie jest ona podstawą tego filmu. Motywem przewodnim jest tu po prostu śmierć. Fabuła skupia się na dwóch mężczyznach, którzy w wyniku choroby trafiają do jednej sali szpitalnej i każdemu z nich pozostało już niewiele czasu życia. Początkowo rozmowa im się „nie klei”, jednak z kolejnymi dniami okazuje się, że każdy z nich ma pewne niespełnione marzenia. Dodać warto, że pochodzą z dwóch różnych światów, gdyż jeden z nich jest miliarderem, drugi zaś prostym mechanikiem i oboje mają różne podejście do życia. Tylko gdzie ta podróż? Ich podróż zaczyna się w chwili, kiedy zaczynają spełniać swoje marzenia, jednocześnie motywując do tego siebie nawzajem. 


5. Dzienniki motocyklowe 


Kiedy słyszę w tytule motocykle, serce mi przyśpiesza, a jeszcze motocykle i do tego motyw podróży, to świetne połączenie. Okazało się jednak, że tych motocykli w filmie za dużo nie było, bo aż jeden i w dodatku szybko go szlag trafił. Niemniej jednak motyw podróży już bardzo ciekawie przedstawiony. Dwóch uczonych, biochemik i student medycyny wyruszają w podróż po Południowej Ameryce, aby poznać kontynent. Po drodze poznają coraz to nowe kręgi kulturowe i oczywiście mają okazję podziwiać widoki, których można im pozazdrościć. Obu naukowcom nie ucieka uwadze również nędza, w jakiej niektórzy ludzie zmuszeni są żyć. O ile pamięć mnie nie myli, jednym z ich motywów było chyba zrewolucjonizowanie medycyny, czy też jej szerzenie, szerzenie nauki i higieny, która jest tak ważna w powstrzymywaniu chorób. 


6. Droga życia 


Jest to przykład filmu, który zaczął mi się podobać dopiero po długim czasie od jego obejrzenia, a motyw podróży w nim zawarty przypomina te z pierwszych trzech tytułów. „Droga życia” pokazuje pielgrzymkę amerykańskiego lekarza do Santiago de Compostela. W trakcie tej samej pielgrzymi tragicznie zginął jego syn i w zasadzie Tom przyjechał do Europy tylko po jego prochy. Tu trzeba wyjaśnić, że lekarz był przeciwny jego podróży. Po kilku dniach spędzonych w miejscowości, skąd odebrał „syna” doszedł do wniosku, że przejdzie całą trasę za niego, by uczcić jego pamięć i na końcu wysypać jego prochy do oceanu. Mężczyzna nie miał wyposażenia trekkingowego, nie miał doświadczenia ani kondycji, w związku z czym niebezpieczna trasa stawała się jeszcze bardziej nieprzewidywalna. W trakcie drogi, Tom poznaje innych pielgrzymów, a właściwie to oni poznają Toma i jego trudny opryskliwy charakter. Mimo to, nie zostawiają go i towarzyszą mu do samego końca. Okazuje się oczywiście, że każdy z nich ma jakieś tajemnice, a droga sprawia, że otwierają się ku sobie i w efekcie stają się, można powiedzieć, przyjaciółmi. 


7. Ścieżki 


„Ścieżki” jakoś specjalnie nie inspirują do podróży, przynajmniej mnie, ale film jest wart uwagi chociażby ze względu na piękne australijskie tereny. Opowiada o kobiecie, która w obecności psa i wielbłądów postanawia przebyć pustynię Zachodniej Australii, czyli ponad 1700 mil. Zwraca uwagę również wątek kultury aborygenów australijskich. Celem tej drogi był chyba jej koniec, bo pozostałe motywy bohaterki całkowicie mnie nie przekonały.


8. Sekretne życie Waltera Mitty 


Tytułowy Walter Mitty, marzyciel, pewnego dnia w związku z zagrożoną karierą wyrusza w krótką z założenia podróż, żeby spotkać się ze znajomym fotografem i odebrać od niego ważne dla redakcji zdjęcie, które myślał, że zgubił. Początkowo prosta i krótka podróż przerodziła się w wir wielkiej i dłuższej przygody. Mamy więc okazję podziwiać ponownie Alaskę i jakże cudowną Islandię. Tutaj podróż pokazana jest raczej jako prosta, ale pełna zaskakujących przygód do zrealizowania. 


9. Thelma and Louise 


Podróż jako ucieczka. Ucieczka dwóch przyjaciółek od dotychczasowego kiepskiego życia. Początkowo łatwa droga do Meksyku zmienia się w dramat i staje się ucieczką również przed wymiarem sprawiedliwości. Kolejne pochopne decyzje pociągają za sobą kolejne negatywne skutki, a w konsekwencji bardzo poważne kłopoty. Przyznać trzeba, że jedna z głównych bohaterek jest przykładem tego, w jaki sposób osiąga się szczyt głupoty. Klasyczny amerykański film, ale ze świetnym zakończeniem. Co bardzo ważne, bym zapomniał, świetnie wyczuwalny klimat wolności i lat dziewięćdziesiątych ameryki. 


10. Easy Rider 


Znowu motocykle, tym razem przez cały film i oczywiście podróż. Jednakże film trochę jak flaki z olejem. Urzekający jest przedstawiony w nim styl życia nomady, dla którego domem jest oczywiście droga. Główni bohaterowie spotykają między innymi wolnych duchem hipisów, z którymi spędzają trochę czasu, po czym ruszają w dalszą drogę. Nie ma co ukrywać, film po prostu przynudzał, a już końcówka należy do tych najbardziej idiotycznych, jakie można zrobić. 


11. W drodze 


Nieporozumienie ten film, ale dodaję, bo jest w nim jakiś tam motyw podróży. Podróż po Ameryce kradzionymi samochodami, pogoń za przygodą, wolnością, miłością, a to wszystko doprawione rozpustą, pedalstwem i szczeniactwem. Zaletą filmu jest dość dobrze oddany charakter epoki. To tyle. 









Na koniec, już poza listą, kilka słów o filmie, jaki niebawem będzie można obejrzeć w kinie. Mianowicie chodzi o „Inferno”, czyli ekranizację książki o tym samym tytule, której autorem jest Dan Brown. Jeśli film będzie chociaż w połowie tak dobry jak książka, to z pewnością będzie zasługiwał na miano filmu z motywem podróży, bowiem książka sama w sobie jest podróżą.




Dźwiedź

wtorek, 8 marca 2016

BOHATERKI a literatura

Drogie Panie, z okazji Waszego dnia, w którym stawiamy Was na piedestale, zasypujemy kwiatami i komplementami (a przynajmniej tak być powinno), postanowiłem naskrobać coś na temat kobiet, bohaterek występujących w książkach. Niejednokrotnie słyszałem opinie, z których wynika, że to mężczyźni najczęściej odgrywają głównych bohaterów i skłamałbym gdybym napisał, że się z tym nie zgadzam. Przyznać trzeba, że świat jest przez nas zdominowany i to niemal w każdej płaszczyźnie, za to Wy go upiększacie. Tak też jest z literaturą, ale nie znaczy to, że płci pięknej w niej nie ma. Wręcz przeciwnie – jest i czasami odgrywa naprawdę znaczące role.

Poniżej przedstawiam ranking 10 najciekawszych bohaterek – albo może właściwiej byłoby – książek, ze względu na bohaterki. Każda z nich, ma to „coś”, które pociąga mniej lub bardziej każdego czytelnika.


1. Khalan Amnell
Silna, władcza, jednocześnie piękna, delikatna i troskliwa kobieta. Bohaterka jest idealnym przykładem kobiety sprawującej władzę – jeśli któraś z Was, poszukuje autorytetu, to Khalan nadaje się do tego najlepiej. Kobieta w bitwie? Jeśli armia miałaby składać się tylko z samych kobiet jej pokroju, to pozostaje współczuć ich wrogowi – bohaterka doskonale i skutecznie poprowadziła armię do walki z wrogiem znacznie silniejszym.
Khalan Amnell jest bohaterką sagi pt. Miecz Prawdy, gdzie autor (Terry Goodkind) dał jej naprawdę wielką rolę - na miarę Gandalfa z Władcy Pierścieni. Warto przeczytać chociaż jedną część sagi, by poznać tę kobietę.
Skoro mowa o Mieczu Prawdy, to trudno nie wspomnieć o Mort-Sith. To piękne i niebezpieczne kobiety, budzące strach i pożądanie. Stworzone by chronić swojego władcę jako straż przyboczna, by torturować i zabijać. Niejednemu mężczyźnie skacze na ich widok ciśnienie, kiedy widzi obcisły, seksowny i czerwony uniform… - czerwony, by oczywiście niebyło widać plam krwi.

2. Lisbeth Salander
Co za dziewczyna! W pierwszej części „Millennium” Stiega Larssona gra bohaterkę drugoplanową, ale niezwykle ważną. Wyjątkowa kobieta! Osobiście polubiłem ją od pierwszych stron bezpośrednio związanych z jej osobą. Zupełnie nietypowy charakter, kobieta aspołeczna, specyficzna i jednocześnie pociągająca. Ma tą jedną niezrozumiałą cechę, która sprawia, że się ją uwielbia. Stanowi przykład kobiety, która nie jest jakoś specjalnie ładna (bo piękna jest oczywiście każda), można napisać przeciętna, ale wyjątkowa. Żeby zrozumieć, trzeba przeczytać, poznać ją, jej charakter, jej sposób bycia. Nigdy nie wiadomo co jej w głowie siedzi, co myśli… - fakt, że zawsze ma Cię za głupka. A tak było przynajmniej w pierwszej części trylogii.

3. Arya Stark
W pierwszych częściach „Pieśni lodu i ognia”, mała zadziorna dziewczynka. Delikatna i krucha, ale jakże waleczna i o wielkim sercu. Dać jej Igłę, a zatańczy z wrogiem jak na szermierkę przystało. Nie boi się ubrudzić w błocie, skaleczyć w palca czy spać w lesie. Kiedy nie ma co upiec nad ogniskiem, zjada robaki! Kobiety, bądźcie jak Arya! Nie jak Sansa Stark – jej siostra, którą G.R.R. Martin wykreował raczej na delikatną, naiwną i momentami pustą księżniczkę, której tylko waleczni rycerze z kwiatami w głowie… No ludzie litości! Toć to tylko ładnie wygląda i nic poza tym.

4. Auraya
Tą bohaterkę słabo niestety pamiętam z racji, że już dawno temu czytałem „Erę Pięciorga” Trudi Canavan, ale z jakiegoś powodu utkwiła mi w pamięci. Auraya jest główną bohaterką, również w pewien sposób związaną z władzą, czarodziejką - właściwie kapłanką. Autorka zdecydowanie, ma zapędy feministyczne (to widać też w przypadku poniżej), bo też daje jej moc, która zupełnie przewyższa moc pozostałych kapłanów. Jej rola sprowadza się do tego, że dokonuje czegoś, czego nie mógł dokonać nikt wcześniej. Pomaga ludziom, łączy kultury i to zupełnie odmienne rasowo, z wielkim sukcesem… Bohaterka zdecydowanie przewyższa umiejętnościami mężczyzn.

5. Sonea­ 
Kolejna główna bohaterka stworzona przez Trudy, w trylogii Czarnego Maga. Przykład dziewczyny wywodzącej się z biedy, ze slumsów, a osiągającej najwyższe szczeble w państwie. Skromna, nieśmiała, inteligentna. Początkowo nielubiana, a przez niektórych darzona szczerą nienawiścią, jednak mimo przeciwności tego typu, nie poddała się i osiągnęła co chciała – może poniekąd trochę z przymusu.
Jak na autorkę przystało, Sonea jest magiem i nie dość, że włada wielką tajemnicą magii, to jeszcze za młodu jej moc była ponadprzeciętna. Jednak mimo siły jaką dysponowała woda sodowa nie uderzyła jej do głowy, ale jak na kobietę przystało, poświeciła część życia by pomagać ludziom, zwłaszcza biednym.

6. Siostra Ratched 
Jestem pewien, że gdybym się z nią spotkał twarzą w twarz, miedzy nami by zaiskrzyło… oczywiście iskry sypałyby się od ścierających się szabli. Mildred, bo tak też miała na imię, to oddziałowa w szpitalu psychiatrycznym. Jej ręka jest twarda, a rządy definitywnie totalitarne. Śmiesz się jej sprzeciwić? Uważaj, bo za to grozi lobotomia. Kobieta aż nadto poważna, bez poczucia humoru. Gloryfikuje zasady ponad wszelkie szczęście i zrozumienie. Przypomina bardziej zakonnicę niż naczelną pielęgniarek. Osobiście uważam, że to przykład kobiety silnej na zewnątrz, jednak wewnątrz to bardzo krucha istota.

7. Sienna Brooks 
Okazuje się, że geniuszami są nie tylko mężczyźni, a doktor Sienna jest tego przykładem. Jako bohaterka książki „Inferno” odgrywa rolę drugoplanową, ale towarzyszy przez niemal całą powieść. Pomaga i wspiera głównego bohatera, który oczywiście bez niej nie dałby sobie rady. Uczestniczy w intrydze, od której zależy życie lub śmierć ludności na ziemi.

8. Liesel Meminger 
9-letnia dziewczynka, żyjąca w Niemczech w czasie II wojny światowej. Dlaczego ta mała kobietka warta jest uwagi? Mała, zagubiona, ale silna Niemka daje radę podczas II wojny światowej! Mimo otaczającej ją biedy, wydaje się być szczęśliwa, prowadzi beztroskie dzieciństwo na miarę dzieciaków z biedniejszych części miasta. Pewnego dnia, podczas nalotu bombowego na Monachium, to ona wspiera wszystkich w piwnicy, podnosi morale i sprawia, że wizja śmierci na chwile opuszcza głowy sąsiadów. A to wszystko robi czytając na głos książkę. 

9. Felicity Worthington 
Jedna z głównych bohaterek trylogii „Magiczny Krąg” Libby Bray. Podręcznikowy przykład blond piękności. Szalona i - jak na imię przystało - wiecznie szczęśliwa. Czasami jednak małomyślna. To ten typ kobiety, przy której nie można czuć się bezpiecznie. Przedstawicielka bogatej klasy społecznej w czasach wiktoriańskich – gorsety, szeleszczące spódnice i dorożki.

10. Gemma
Główna bohaterka powieści Melvina Burgessa „Ćpun”. Przykład skrajnie zbuntowanej nastolatki, która uciekła z domu, w którym niczego jej nie brakowało – być może rodzice byli zbyt surowi. Wpadła w narkotyki, stoczyła się, była nawet prostytutką. W końcu się odbiła od dna, ale za jaką cenę…? Wspomniałem o niej, ale w zasadzie zupełnie ciekawszą bohaterką jest Lily – całkowicie zdemoralizowana dziewczyna. Totalny lekkoduch, wolny ptak. Nie ma co się rozpisywać, bo cytat wszystko wyjaśni: Posłuchaj, powiem Ci wszystko. Możesz robić, co tylko zechcesz. Nie wierzysz mi. Myślisz sobie: ona zwariowała. Tak. Zwariowałam na punkcie bycia sobą. A jakie jest Twoje szaleństwo? Na punkcie bycia nimi. Nawet o tym nie wiesz. Założę się, że nigdy nie dano Ci szansy na to, byś się dowiedział. […]Możesz być wszystkim, czym zechcesz być.


Na koniec dodam tylko, że bohaterki niech sobie będą kim chcą, ale Wy bądźcie zawsze sobą. A przede wszystkim nie bądźcie Anastasią Steele – nie wolno! Przy okazji - nie czytajcie gniotu jakim jest „50 Twarzy Greya”, no chyba, że wszystkie inne książki świata już skończyłyście, to wtedy da się zrozumieć. 

Dźwiedź

poniedziałek, 7 marca 2016

Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet - M.B.-"Nadieżda"

"Millennium: Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet" - Stieg Larsson

„Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to szwedzki kryminał, który prócz tajemniczego tytułu posiada równie tajemniczych bohaterów. Ta książka zabiera nas w podróż do pięknej, tajemniczej, a niekiedy mrocznej Szwecji, której otoczenie jest kwintesencją tej książki. Akcja rozgrywa się zarówno w Sztokholmie, jak i na wyspie rodziny Vanger’ów, która ku zaskoczeniu jest jednak tylko wytworem autora.

 Głównymi bohaterami są Mikael Blomkvist - dziennikarz i wydawca, dość charyzmatyczna postać, z zawiłym życiem rodzinnym i uczuciowym. Drugą, lecz moim zdaniem najważniejszą bohaterką jest Lisbeth Salander genialna researcherka, osoba tak skomplikowana i pogmatwana, iż nie mogłam jej nie polubić. Jednak, to nie za nietuzinkowy charakter tak polubiłam tę postać, powodem była jej postawa wobec świata i ludzi, którą nieustannie stosowała… Zawsze spłacała swoje długi. Lisbeth jest wbrew pozorom bardzo charyzmatyczną postacią, którą albo się kocha albo nienawidzi od samego początku. Autor na pozór stworzył dość przewidywalny duet, który w pewnym sensie jest oklepany - tajemnicza kobieta i mężczyzna, który będzie jej bohaterem? Nie w tym przypadku. Tu temperamenty dwojga skrajnie różnych osób przeplatają się i ścierają zarazem, Lisneth Salander na pewno nie jest damą w opałach. A sam Mikael nie jest księciem w srebrnej zbroi, który tylko czeka by ruszyć na ratunek niewieście. Lisbeth zawsze sama dba o siebie, ale potrafi też pomagać innym i to jest jej zadaniem - wspierać Blomkvista w odkryciu zagadki sprzed lat.

Powieść ta jest dla mnie idealnym przykładem tego, jak powinien wyglądać dobry kryminał. Nietuzinkowi bohaterzy, odpowiednie tło wydarzeń i oczywiście tajemnica. Ba.. nie byle jaka tajemnica, przed laty ukochana bratanica Henrika Vangera, prezesa wielkiego koncernu, znika bez śladu. Nie ma ciała, dowodów, świadków, pozostają tylko ususzone kwiaty, które co roku w urodziny Henrika, zostają mu przysyłane. Czyżby morderca tak go nienawidził, iż dręczy go każdego roku, a może daje mu znak gdzie szukać ukochanej Harriet? Tak czy inaczej, cała historia jest bardzo zagadkowa, a rodzina, z którą będą musieli zmierzyć się bohaterowie jest o wiele bardziej chora niż można by przypuszczać.

Moim zdaniem ta książka jest warta uwagi, gdyż czytając ją można przenieść się do magicznej Szwecji pełnej uroku i nutki tajemnicy, sama akcja toczy się w taki sposób, iż czytelnik jest trzymany w napięciu. Rozwiązanie zagadki nie jest oczywistą sprawą, dzięki czemu ja sama mogłam bawić się w detektywa dedukując, kto był mordercą, kto zawinił, co takiego wiedziała lub zobaczyła Harriet, że zniknęła. Moim zdaniem przeczytanie tej książki, jak i całej trylogii Millenium było fantastycznym przeżyciem, które utkwiło w mojej pamięci i stworzyło pewien niedosyt, którego poszukuje w innych książkach, często bezskutecznie, gdyż okazują się one zbyt sztampowe. Ciężko jest znaleźć zamiennik dla tej książki, równie ciężko jest pożegnać się z bohaterami, którzy są dość niekonwencjonalną parą, przez co bardziej zapadają w pamięć czytelnika. Każdemu miłośnikowi kryminałów, serdecznie polecam te pozycję, zwłaszcza mężczyznom, którzy nienawidzą kobiet, niech wiedzą co się z takimi osobami dzieje.



M.B. -„Nadieżda”

Inferno - Dźwiedź

"Inferno" - Dan Brown

Inferno, to pierwsza przeczytana przeze mnie książka Dana Browna, ale już na początku lektury wiedziałem, że będzie to jeden z moich ulubionych pisarzy. Ta książka to podróż! Florencja, Wenecja i wreszcie tureckie miasto Stambuł, jako przykład zderzenia historii z rzeczywistością. Czytając, ma się wrażenie, że samemu przemierza się te miasta, oczami bohaterów obserwując piękne budowle mające wartość historyczną, artefakty jak chociażby maska pośmiertna Dantego, czy wszelkie inne dzieła sztuki, do których autor ewidentnie ma słabość.

Oczywiście podróże i historia sztuki, to nie główny wątek książki, chociaż najciekawszy. Historia jest dość banalna, jednakże zawiła i pełna intryg. Przedstawia wydarzenia z życia pewnego historyka, którego specjalnością jest ikonografia. Przy pomocy lekarki dopiero co poznanej w szpitalu, w którym znalazł się z powodu postrzału w głowę, próbuje rozwiązać zagadkę, której to rozwiązanie pozwoli ocalić ludność ziemi przed czyhającą zarazą. Jednocześnie musi uciekać przed ludźmi, którzy próbowali go zabić. Wspomniana zaraza, to cud inżynierii genetycznej, za który odpowiedzialny jest szalony geniusz należący do ruchu transhumanistów. Czy na pewno szalony? Autor sprawnie zakręcił akcją tak, że w pewnym momencie czytelnik nie był pewien komu powinien zaufać główny bohater.

Dosyć jednak głównej fabuły! Nie jest ona najlepszą stroną dzieła, a jest nim, jak już wspomniałem, cała masa ciekawych odniesień do historii sztuki, rozbudowane i co najważniejsze nie nudne opisy miast, budowli oraz infrastruktury. W pewnym momencie, można odnieść wrażenie, że książka jest poradnikiem do interpretacji, jakże wybitnego dzieła „Boskiej komedii” Dantego Alighieri. Tu oczywiście autor nie stronił od krótkich, ale naprawdę ciekawych wstawek na temat życia Dantego, jak chociażby jego romantyczna miłość do Beatrycze – samemu prawdopodobnie nigdy bym o tym nie przeczytał. A skąd się wzięło słowo „kwarantanna”? Główny bohater doskonale to wyjaśnia prowadząc przemyślenia na temat historycznej sytuacji Wenecji. Warto wspomnieć, że autor porusza bardzo ciekawy temat, wartości etycznej, jakim jest liczba ludności na świecie. Przekonał mnie skutecznie, że za kilka lat może być nas za dużo. Co się wtedy stanie? Może wystarczy ponowna epidemia Czarnej śmierci, dżumy…

Książkę można przeczytać szybko i jednym tchem, ja jednak wolałem się nią delektować. Zwłaszcza, że każde wyobrażenie miasta, czy budynku opisanego w książce, konfrontowałem z jego zdjęciami w Internecie. To jest właśnie siła książki! Autentyczne miejsca, budowle i dzieła sztuki. Poza tym autor w pełni zachęcił mnie do przeczytania „Boskiej komedii” i przede wszystkim do odwiedzenia Florencji. Książkę przeczytać warto, a jak ktoś jest na bakier z historią, to raczej zmieni zdanie. Polecam!

Dźwiedź

wtorek, 1 marca 2016

Sherlock Holmes! Dedukcja czy indukcja?

Jakiś czas temu słuchałem audiobook’a książki pt. Przychodzi Platon do doktora. Filozofa w żartach. Thomasa Cathart’a i Daniela M. Klein’a. Pozycja okazała się bardzo dobrą lekturą i wyjaśniała zagadnienia filozofii w formie żartów i różnych anegdot. Autorzy postanowili poświęcić jeden rozdział logice, a w tym logice indukcyjnej. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że w pewnym momencie padły słowa mówiące o tym, że Sherlock Holmes posługiwał się procesem indukcji, a nie - jak znaczna większość uważa – dedukcji. Sam byłem dotychczas przekonany, że to właśnie dedukcja pomagała Holmesowi rozwiązać wszelkie skomplikowane sprawy. Jak się okazało, nie tylko mnie to zaskoczyło, więc trzeba było trochę poszukać i poczytać. 



Na początek warto by dodać jakieś wyjaśnienie, na czym w ogóle polega dedukcja i czym różni się od niej indukcja.

Metoda dedukcyjna

Metoda ta polega na wyprowadzaniu logicznych konsekwencji z przyjętych założeń i ustalonych hipotez. Wniosek wynika więc z przesłanek ustanowionych na mocy jakiegoś prawa bądź schematu logicznego. Należy zwrócić uwagę, że ta metoda w przeciwieństwie do metody indukcyjnej jest metodą niezawodną, bo też prawdziwe przesłanki prowadzą do prawdziwego wniosku.[1] A jak wytłumaczyć to po polsku, to metoda dedukcyjna jest metodą rozumowania, która polega na wyciąganiu logicznych wniosków z założeń, uznanych wcześniej za prawdziwe.[2]

Przykładem rozumowania dedukcyjnego jest wnioskowanie sylogistyczne, charakteryzujące się wyciąganiem, w sposób niezawodny, wniosków z konkretnych przesłanek.[3]

Widać to na poniższych przykładach:

Wszyscy ludzie są śmiertelni, Sokrates jest człowiekiem, zatem Sokrates jest śmiertelny.

Błędnie byłoby:

Wszyscy ludzie są śmiertelni, Sokrates jest śmiertelny, zatem Sokrates jest człowiekiem.

Błędnie dlatego, że rozumując takim tokiem trzeba byłoby uznać chomika człowiekiem:

Wszyscy ludzie są śmiertelni, mój chomik jest śmiertelny, czyli mój chomik jest człowiekiem.

Ciężko w tym miejscu nie przytoczyć dowcipu z książki:

Do baru wchodzi zmęczony pracą, stary kowboj. Zamawia whisky i siada wygodnie. W pewnym momencie przysiada się do niego piękna, młoda kobieta i pyta obracając się w jego stronę:
- Czy jest pan prawdziwym kowbojem?
- No cóż… Całe życie mieszkałem na ranczu – zaczął zaskoczony mężczyzna. - Przeganiałem bydło, naprawiałem ogrodzenia i jeździłem konno, więc chyba jestem.
- Bo ja chyba jestem lesbijką - mówi na to kobieta. – Przez cały dzień myślę o kobietach. Już jak tylko wstałam rano, zaczęłam myśleć o kobietach.  Niezależnie, czy brałam prysznic, czy oglądałam telewizję, wszystko sprawia, że myślę o kobietach…
Chwilę później, kiedy kobieta już poszła, do mężczyzny przysiada się małżeństwo.
- Jest prawdziwym kowbojem? –pytają.
- Do tej pory byłem pewien, że tak - odpowiada kowboj. - Ale teraz wychodzi na to, że jestem lesbijką.[4]

Okazuje się, że prosty błąd logiczny, może prowadzić do poważnych zmian i nieprawdziwych wniosków. Jak do tego dochodzi, wyjaśnione jest poniżej:

„Rozumowanie kowboja:

1. Jeżeli ktoś przez całe życie robi coś, co zwykle robią kowboje, to znaczy, że sam jest prawdziwym kowbojem.
2. Ja sam przez całe życie robiłem właśnie takie rzeczy.
3. Dlatego jestem prawdziwym  kowbojem.

Rozumowanie kobiety

1.  Jeśli kobieta przez cały czas myśli o innych kobietach, to znaczy, że jest lesbiją.
2.  Ja sama jestem kobietą.
3.  Przez cały czas myślę o kobietach
4.  Dlatego jestem lesbijką.”[5]

Metoda indukcyjna

Przechodząc już do indukcji dodam jeszcze, że rozumowanie czysto dedukcyjne w świecie rzeczywistym jest rzadko spotykane chyba, że mowa o matematyce. Najczęściej więc posługujemy się rozumowaniem indukcyjnym, które polega na rozwiązywaniu sprawy od szczegółu do ogółu, czyli od przykładów do reguły. Oczywiście wnioskowania indukcyjne ze względu na swój charakter są niedokładne, związane z kryterium prawdopodobieństwa.[6]

Logika indukcyjna kieruje się od pojedynczych przypadków ku ogólnym teoriom i służy do potwierdzania teorii naukowych. Doskonale to widać na przykładzie spadających jabłek. Bo jeśli zauważymy, że każde jabłko spada z drzewa na ziemię, dojdziemy do wniosku, że dzieje się tak zawsze, i że jabłka nie lecą w górę czy w bok. Następnym krokiem, może być sformułowanie teorii, która będzie odnosiła się do innych spadających przedmiotów – na tym właśnie polega postępowanie nauki.[7]

Jak ma się do tego Sherlock Holmes? Oczywiście, korzysta z logiki indukcyjnej. Na początku poddaje wszystko dokładnej obserwacji, by następnie dokonać generalizacji, przy tym opiera się na wcześniejszych doświadczeniach i korzysta z analogii oraz kryterium prawdopodobieństwa.[8] Kryterium prawdopodobieństwa, bierze się stąd, że logika indukcyjna rzadko daje nam pewność co do wniosków, ponieważ wyciągając je opieramy się na doświadczeniach, które tym razem przecież mogą być inne.

Poniższa historia powszechnie znana i przytoczona przez autorów w książce Przychodzi Platon do doktora… doskonale oddaje sens powyższych słów:

Sherlock Holmes i Dr Watson wybrali się na kemping… Holmes budzi się w środku nocy i szturcha przyjaciela
– Watsonie, popatrz do góry i powiedz mi co widzisz?
- Widzę miliony gwiazd Holmesie. – odpowiada zaspany Watson
- A jaki stąd wniosek?
Watson zastanawia się przez chwilę.
- Cóż – zaczyna – Z punktu widzenia astronomii, oznacza to istnienie milionów galaktyk i zapewne miliardów innych planet. Astrologia mówi, że Saturn znajduje się w pozycji lwa. Chronometria pozwala ustalić, że jest właśnie około kwadrans po trzeciej. Meteorologia zaś wskazuje, że czeka nas piękny dzień. Z kolei w sensie teologicznym widzę, jaki Bóg jest wielki i niezmierzony, a my tacy mali i nieważni. A co tobie mówią te gwiazdy Holmesie?
- Że ktoś ukradł nasz namiot…

Możemy więc przypuszczać, że proces myślowy, który pozwolił Holmesowi dojść do takich wniosków, wyglądał mniej więcej tak:

   1. Kiedy zasypiałem, miałem nad głową namiot, lecz teraz widzę gwiazdy.
   2. Intuicja oparta na doświadczeniach, nasuwa mi roboczą hipotezę, że ktoś ten namiot ukradł.   
   3. Aby ją zweryfikować muszę wyeliminować następujące możliwości:
a)   Namiot jest miejscu, ale ktoś wyświetla na nim obrazy gwiazd… - Nie, jest to mało prawdopodobne, zarówno jeśli biorę pod uwagę zachowania ludzi, a nawet  techniczne wymagania z tym związane – w namiocie powinien być jakiś projektor, którego nie widzę.
b)   To wiatr porwał namiot… – To też jest mało możliwe, bo w końcu z moich doświadczeń wynika, że taki wiatr z pewnością by mnie obudził.
c)      Itd…
   4. Tak! Uważam, że to moja pierwsza hipoteza jest poprawna. Ktoś po prostu ukradł ten namiot![9]

Myślę, że powyższy tekst wyjaśnia, jak to jest z procesami, którymi posługuje się Sherlock Holmes i dlaczego jest do indukcja, a nie dedukcja. Okazuje się z resztą, że nawet szanowny Sir Arthur Ignatius Conan Doyle, autor powieści w których bohaterem jest właśnie Holmes, pisząc je, był w błędnym przekonaniu, że to dedukcja:

Sprawa tego typu wymaga dedukcji. Gdy ten proces krok po kroku znajduje poparcie w kolejnych faktach, wtedy to, co subiektywne, staje się obiektywne i możemy zdecydowanie powiedzieć, że osiągnęliśmy nasz cel.

Dźwiedź

[4] T. Cathcart, D.M. Klein, Przychodzi Platon do doktora. Filozofia w żartach, Wyd. Media Rodzina, Poznań 2009, s. 40-41
[7] T. Cathcart, D.M. Klein, Przychodzi Platon do doktora. Filozofia w żartach, Wyd. Media Rodzina, Poznań 2009, s. 36-37
[8] Tamże
[9] Tamże

Smakosz małych dzieci - Albert Hamilton Fish

Od dłuższego czasu zbierałem się by przedstawić historię, któregoś seryjnego mordercy. Zazwyczaj ich biografie są bez wyjątku ciekawe i trudno było mi się zdecydować którego wybrać, a przecież bloga nie poświęciliśmy tylko im. W końcu doszedłem do wniosku, że najciekawszym, jednocześnie najbardziej perwersyjnym i odrażającym seryjnym zabójcą będzie Albert Hamilton Fish. 




Jego historię przedstawia się zazwyczaj od zdarzenia, które było ostatnim w jego „karierze”. Było to 3 czerwca 1928 roku, kiedy to przyszedł do mieszkania państwa Buddów na Manhattanie w Nowym Jorku, podając się jako Frank Howard, właściciel farmy na Long Island. Małżeństwo odebrało go jako uprzejmego człowieka i bez obaw pozwoliło swojej córce Grace pójść z nim następnego dnia na przyjęcie. Jak można się domyślić, już nigdy więcej jej nie zobaczyli, a nazwisko i adres Howarda okazały się fałszywe. Sześć lat po zniknięciu córki rodzice otrzymali anonimowy list:[1] „W niedzielę trzeciego czerwca 1928 odwiedziłem państwa dom pod numerem 406 na Piętnastej Ulicy. Przyniosłem ser i truskawki. Jedliśmy obiad. Grace usiadła mi na kolanach i pocałowała mnie. Podjąłem wtedy decyzję o zjedzeniu jej. Wymyśliłem pretekst zabrania jej na zabawę. Powiedzieli państwo, że może iść. Zabrałem ją do pustego domu w Westchester, który miałem już wcześniej upatrzony... Ależ mała się broniła - kopała, gryzła i drapała. Udusiłem ją, a potem pokroiłem na kawałki, żeby przetransportować mięso do swego domu. Ugotowałem i zjadłem. Jak słodziutka i delikatna była jej pupcia upieczona w piekarniku. Zjedzenie całego ciała zabrało mi dziewięć dni. Nie wsadziłem jej, chociaż mogłem, więc zmarła będąc dziewicą".[2]

Po zamordowaniu dziewczynki, Fish postanowił ugotować fragmenty jej ciała z cebulą, marchwią i paskami bekonu, by potem jeść je przez 9 dni. Przez cały czas, w którym żywił się mięsem dziewczynki był pobudzony seksualnie. Kiedy opisywał wszystkie swoje czynności, stan jego umysłu był niezwykły. Styl jego mowy, przypominał styl gospodyni domowej, która to z niezwykłą skrupulatnością prezentuje swoje ulubione przepisy, ton jego głosu i wyraz twarzy wskazywały na poczucie satysfakcji i ekstatycznego pobudzenia.[3]

Sprawą zaginięcia Grace zajął się detektyw Will King, który dzięki ogromnemu nakładowi pracy ustalił nadawcę listu. Na kopercie dostrzegł stare pieczątki firmy przewozowej, poczym odnalazł człowieka, który dawno temu wyniósł ostemplowane koperty z firmy przewozowej do swojego mieszkania, a kiedy się z niego wyprowadzał zostawił je tam. Detektyw porównał pismo ręczne z listu do rodziców, z pismem  zamieszkującego tam aktualnie lokatora, który znajdował się w rejestrze lokatorów i dzięki temu określił autora, którym okazał się Albert Hamilton Fish. Will King oczekiwał na Fisha 3 tygodnie, aż wreszcie ten się zjawił i został aresztowany. W drodze na posterunek policji Fish zaatakował detektywa żyletkami, ale na szczęście, temu udało się go unieszkodliwić i bez dalszych kłopotów doprowadzić na komisariat. Na miejscu Fish powiedział, że tak naprawdę przyszedł do mieszkania Buddów po to, by zabić ich syna, lecz kiedy zobaczył córkę postanowił ją zjeść. W drodze na miejsce ukrycia zwłok dziewczynki, do którego zaprowadził policjantów, oświadczył, że od roku 1910 zamordował około 400 dzieci. Tej liczby jednak nigdy nie udowodniono, ale skazano go za 16 zabójstw.[4]

Albert Fish przyszedł na świat w roku 1870, kiedy jego ojciec miał 75 lat. Spora część członków jego rodziny dotknięta była chorobami psychicznymi. Jedna osoba uznana była za maniaka religijnego, jeden z braci był ograniczony umysłowo, a drugi był alkoholikiem. Gdy w wieku 5 lat zmarł jego ojciec, trafił do sierocińca, z którego wciąż uciekał. W roku 1898 Albert się ożenił i było to jego pierwsze małżeństwo, jednak jego żona uciekła z innym mężczyzną. Po tym incydencie miał jeszcze trzy żony. Fish bardzo chętnie opowiadał o swoim życiu seksualnym, a szczególną przyjemność czerpał podczas pisania obscenicznych, pornograficznych listów.[5]

Według psychiatry Fredricka Werthama, którego słowa przytacza w swojej książce Colin Wilson, Fish prowadził życie seksualne pełne z niczym nieporównywalnej perwersji. Sadomasochizm skierowany przeciw chłopcom, grał szczególną rolę w jego seksualizmie. Jak sam Fish mówił, zawsze pragnął sprawiać innym ból i chciał od nich tego samego. Pragnienie bólu było dla niego największą wartością.

Albert Fish, jak sam opowiadał, żerował na dzieciach i wielu z nich łudził obietnicą kilku dolarów, albo po prostu zmuszał i porywał. Zawsze był przygotowany do działania, bowiem nakładał na gołe ciało kombinezon malarski, by w razie potrzeby móc szybko się  rozebrać.

Większość ofiar pochodziła z ubogiej warstwy społecznej, poza tym najczęściej wybierał „kolorowych”, z racji tego, że władze mniej uwagi poświęcały ich krzywdzie i zaginięciom. Jego działanie w tym przypadku polegało na tym, że dawał kolorowej dziewczynce kilka dolarów, by przyprowadziła mu swoich kolorowych kolegów. Bywało tak w jego karygodnej karierze, że często musiał zmieniać miejsce zamieszkania, po zbyt brutalnym wydarzeniu. W sumie działał w 23 stanach.

Wielkim zamiłowaniem Alberta było uprawianie wszelkich rodzajów stosunków analnych, zarówno aktywnie, jak i pasywnie. Jedną z jego praktyk było nasączanie waty alkoholem, którą następnie wkładał w odbyt i podpalał, co praktykował nie tylko na sobie, lecz również na małych chłopcach. Fish się nie ograniczał i jak sam mówił, przez kilka lat regularnie wbijał sobie igły w okolice genitalne, między odbytem a moszną, co gorsza – jak można się spodziewać – robił to również innym ludziom, zwłaszcza dzieciom. Igły były różnej wielkości, od małych krawieckich do żeglarskich. Czasami wbijał je sobie tak głęboko, że nie mógł ich wyjąć. Jak się okazało, badania za pomocą aparatu rentgenowskiego, potwierdziły to i w rejonie jego genitaliów naliczono 27 igieł, z czego niektóre musiały już być bardzo stare ze względu na ich zaawansowaną korozję.



Chore zapędy Fish’a sięgały tego stopnia, że niekiedy uznawał się za Boga i chciał poświęcić swojego syna. Próbował wbijać mu pod paznokcie igły, jednak ten nie wytrzymywał bólu. Jakby tego było mało czuł, że jest powołany do gwałcenia i mordowania przez Chrystusa i aniołów. Czasami kneblował dzieci, związywał i bił chociaż, jak sam twierdził, wolał nie kneblować, bo lubił słyszeć jak krzyczą.[6]

Albert Hamilton Fish został skazany na karę śmierci, którą wykonano 16 stycznia 1936 roku przy użyciu krzesła elektrycznego, w więzieniu Sing-Sing. Na tą wiadomość zareagował dużym podekscytowaniem. Mówił że śmierć na krześle elektrycznym to „największa podnieta”, której jak dotąd nie spróbował. Został uszczęśliwiony, kiedy pozwolono mu, by pomagał prowadzącemu zakładać sobie elektrody.[7]


"I co ja robię tu...?"


To jest wersja skrócona, jednak wystarczająco oddaje charakterystykę seryjnego mordercy. Nie chciałem już pisać o poczytalności i jego dzieciństwie, bo byłoby tego za dużo. A w takiej wersji jako ciekawostka jak najbardziej pasuje. Jeśli uważacie, że to było mocne, to pomyślcie o ludziach, którzy muszą prowadzić takie sprawy, wciąż czytać akta czy też słuchać zeznań.
(Dodane drugi raz, bo wcześniej zostało usunięte, by móc to dodać do pracy licencjackiej. Oczywiście okazało się, że już i tak NIE BĘDĘ MÓGŁ UŻYĆ WŁASNEGO TEKSTU, więc dodałem ponownie...)
Dźwiedź


[1] A. Czerwiński, K. Gradoń, Seryjni mordercy, wyd. Muza, Warszawa 2001, s. 117 - 118
[2] E. Leyton, Polowanie na ludzi, wyd. Al. Fine, Warszawa 1996,  s. 208
[3] C. Wilson, A Plauge of Murder. The rise and rise of serial killing in the modern age. Robinson, London 1995, s. 129
[4] A. Czerwiński, K. Gradoń, Seryjni mordercy, s. 118 - 119
[5] Tamże, s. 119
[6] C. Wilson, A Plauge of Murder…, s. 129
[7] A. Czerwiński, K. Gradoń, Seryjni mordercy, s. 122


wtorek, 12 stycznia 2016

Ranking top 20 - utwory z seriali - Woocash

Poniżej zamieszczam swój osobisty ranking top 20 muzycznych utworów z seriali. Wybierałem tylko spośród tych, które oglądałem, więc jeśli kogoś zdziwi brak jakiegoś motywu, może to oznaczać, że jeszcze danego serialu nie nadrobiłem. Przy czym podkreślam słowo „jeszcze”.


20. „JAG - Wojskowe Biuro Śledcze” / „JAG” (1995-2005)
Szczerze mówiąc nie pamiętam już nawet imion postaci z tego serialu, ale gdyby ktoś wybudził mnie z głębokiego snu i krzyknął „melodia z JAG-a!”, po sekundzie bez wahania bym ją zaintonował.

                                                                             

            
19. „Zbuntowany Anioł” / „Muneca Brava” (1998-1999)
A teraz przyznać się – kto nie oglądał „Zbuntowanego anioła”? Kto się nie kochał w Natalii Oreiro? Ci z was, którzy tego nie robili niech pierwsi rzucą kamienie. Mimo, że z tej piosenki potrafię zaśpiewać tylko jej tytuł, mam do niej spory sentyment i kiedy usłyszałem ją jakiś czas temu w radiu odkryłem, że nadal lubię jej słuchać.



18. „Zwariowane Melodie” / „Looney Tunes” (1929-1969)
 Puściłem sobie i od razu mimowolnie zacząłem nucić. Tworzenie tego rankingu nieoczekiwanie zamieniło się w powrót do dzieciństwa.



17. „Jaś Fasola” / „Mr. Bean” (1990-1995)
Wszyscy znają i kochają nieporadnego dżentelmena, Jasia Fasolę. Każdemu, kto słyszy ten opening przed oczami natychmiast pojawia się uśmiechnięty pan w niezmiennie tym samym garniturze, w jednej ręce dzierżący pluszowego misia Teddy’ego, zaś w drugiej kierownicę zielonego Mini.



16. „Strażnik Teksasu” / „Walker, Texas Ranger” (1993-2001)
Podobno Chuck Norris jest tak męski, że jego włosy na klacie mają włosy na klacie. Jak mogło zabraknąć wzoru męstwa z naszego dzieciństwa w tym zestawieniu?



15. “Power Rangers” / “Mighty Morphin Power Rangers” (1993-1996)
Goł goł pałer rendżers!
Współczesne dzieciaki mogą się zastanawiać co nas tak fascynowało w tandetnym serialu o nastoletnich wojownikach. Szczerze mówiąc sam nie wiem, nie zmienia to jednak faktu, że podobnie jak ten motyw stanowi on ważną część mojego dzieciństwa.



14. „Synowie Anarchii” / „Son sof Anarchy” (2008-2014)
Wiatr we włosach (i muchy w zębach), własna bestia na dwóch kołach oraz czarna kamizelka z logo klubu motocyklowego. Brzmi czadowo? Jeśli lubicie takie klimaty, to ten serial jest w sam raz dla was. Piosenka „This Life” wykonywana przez grupę Curtis Stigers & The Forest Rangers stanowi świetne otwarcie każdego odcinka.



13. „Wikingowie” / „Vikings” (2013-)
Topory w dłoń! Słuchając tego i ogladając “Wikingów” aż ma się ochotę zapuścić brodę i splądrować jakieś miasto. Polecam również zapoznać się z zespołem Wardruna, który tworzy nieziemską muzykę w nordyckich klimatach.



12. „Dragon Ball Z” (1989-1996)
Świadomie nie daję japońskiego oryginału, bowiem podobnie jak większość polskich fanów “Dragon Ball” wychowałem się na wersji z francuskim dubbingiem. Śmiem nawet twierdzić, że jest ona lepsza, bardziej emocjonująca od japońskiej, chociaż niewykluczone, że ogromny sentyment ma wpływ na moją ocenę.



11. „Czterej pancerni i pies” (1966-1970)
Tym razem coś z naszego podwórka. „Czterej pancerni i pies” są znani chyba każdemu Polakowi, a „deszcze niespokojne” są niemal jak hymn.



10. „Rodzina Soprano” / „The Sopranos” (1999-2007)
Jestem w trakcie oglądania „Rodziny Soprano” i już od pierwszego odcinka ten kawałek „rzucił mnie się na uszy” jak to śpiewał Jerzy Stuhr.



9. „Latający Cyrk Monty Pythona” / „Monty Python’s Flying Circus” (1969-1974)
„Liberty Bell march” to marsz wojskowy skomponowany w 1893 roku przez Johna Philipa Sousę. Zaś w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku grupa komików wykorzystała go jako czołówkę w swoim ociekającym brytyjskim humorem serialu „Latający cyrk Monty Pythona”. Szacunek i podziw, jakimi darzę Pythonów jest niemierzalny.



8. „Benny Hill” / „The Benny Hill  Show” (1969-1989)
Ten soundtrack pochodzący z serialu opowiadającego o przygodach niepoprawnego erotomana, Benny’ego Hilla, stał się ikoną muzyki komediowej i po dziś dzień jest często wykorzystywany. Już pierwsze nuty wywołują szeroki uśmiech na mojej twarzy.



7. „Świat według Bundych” / „Married… with Children”  (1987-1997)
Mimo, że „Świat według Bundych” zagościł na ekranach telewizorów w 1987 roku, to poniższą piosenkę Frank Sinatra wykonywał już w latach pięćdziesiątych. Co ciekawe, utwór ten rzadziej kojarzony jest z Sinatrą, a częściej z perypetiami zmęczonego życiem Ala Bundy’ego i jego niewdzięcznej rodziny. Czy to źle? Moim zdaniem nie, wielu ludzi bowiem (w tym ja) poznało go właśnie dzięki temu genialnemu sitcomowi.



6. „Doktor Who” / „Doctor Who” (2005-)
Tym razem nie daję openingu, ale utwór, który pojawia się po raz pierwszy w piątym sezonie i towarzyszy przygodom jedenastego wcielenia Doktora. Moim skromnym zdaniem „I Am the Doctor” zjada na śniadanie wszystkie inne kawałki z tego serialu. Zdaję sobie sprawę, że słowo „epicki” jest ostatnimi czasy powszechnie nadużywane, jednak chyba najbardziej pasuje do tego utworu.



5. „Fargo” (2014-)
Podobny sountrack znany jest fanom thrillerów już od 1996 roku, kiedy to bracia Coen wydali swój (nie bójmy się użyć tego słowa) legendarny film pod tym samym tytułem. Tutaj, w odświeżonej wersji ponownie wywołuje gęsią skórkę i daje obietnicę serialu na wysokim poziomie, która nawiasem mówiąc została spełniona z nawiązką.



4. „Gra o Tron” / „Game of Thrones” (2011-)
Gdy zaczynałem swoją przygodę w fantastycznej krainie Siedmiu Królestw, utwór z napisów początkowych dłużył mi się, chciałem jak najszybciej przejść do oglądania akcji. Nie minął jednak jeszcze pierwszy sezon, kiedy radykalnie zmieniłem swoje nastawienie i wręcz zacząłem żałować, że intro nie jest chociaż o połowę dłuższe.



3. „Z Archiwum X” / „The X Files” (1993-2002)
To intro obrosło już kultem i bezwarunkowo kojarzy się ze wszystkimi zjawiskami paranormalnymi. Tyle lat, a nadal wywołuje ciarki.

                                                                                 


2. „Detektyw” / „True Detective” (sezon 1) (2014)
Pierwszy sezon tego niezwykle klimatycznego serialu liczący 8 odcinków obejrzałem w jeden dzień, a poniższy utwór z miejsca zagościł w czołówce moich ulubionych serialowych kawałków. Bezbłędnie oddaje on gęstą atmosferę zagadek z przeszłości, wokół których skupia się akcja „Detektywa”.


1. „Miasteczko Twin Peaks” / „Twin Peaks” (1990-1991)
Nie mogło być inaczej. Czy można czuć sentyment do serialu, który obejrzało się niedawno? Gdybym jeszcze rok temu usłyszał to pytanie, odpowiedziałbym, że jest to uczucie zarezerwowane dla dzieł, które towarzyszą nam od lat. Zrewidowałem swój pogląd na ten temat, kiedy obejrzałem „Twin Peaks”. Zarówno sam serial, jak i genialny utwór Badalamentiego mają w sobie tak potężny ładunek emocjonalny, że wręcz nie sposób odpędzić rodzącego się w głębi duszy niewytłumaczalnego uczucia tęsknoty i nostalgii. Wielbię.